Kategorie
Szczęśliwe wspomnienia

Trzy szczęśliwe wspomnienia, czyli zadanie zrealizowane

Witajcie, Eltenowicze.
Wczoraj wieczorem pisałam o Listach do M. 3, ale wpis się nie dodał, więc napiszę o tym później, gdyż teraz… mam ważniejsze zadanie do zrealizowania.
Tak się jakoś czasami zdarza, że nadchodzi czas, gdy człowiek ma zły okres. Zły okres, zły dzień, jak zwał, tak zwał. W każdym razie, ja wczoraj miałam taki wieczór. Jakoś mi się tak źle zrobiło, w sumie… mniejsza o powód. Ale do rzeczy.
Dostałam polecenie, by napisać, opisać swoje najszczęśliwsze wspomnienie lub bardzo zbliżone do najszczęśliwszego.
Przyznam szczerze, że nie należało to zadanie do łatwych i myślę, że nadal nie należy. Postanowiłam więc, że skupię się na trzech dla mnie najszczęśliwszych wspomnieniach.
Po pierwsze: 24 kwietnia, rok 2014. Myślę, że daty nie pomyliłam. To był ostatni dzień w Owińskach. Znaczy przedostatni, bo to było dzień przed końcem roku. Napisałam do Marty, mojej przyjaciółki, że jest wieczór z muzyką. O wieczorach z muzyką już tu chyba nie raz wspominałam. To takie coś, gdzie ludzie sobie śpiewają, no i generalnie jest dobra zabawa. Szczerze mówiąc, nie liczyłam na to, że Marta się pojawi, jako że ona zapracowana i tak dalej… No nie spodziewałam się. Zaśpiewałam jedną piosenkę, drugą… Wieczór z Muzyką się skończył, schodzę ze sceny i… i wpadam w ramiona Marty właśnie. Byłam tak zaskoczona, w takim szoku, że nie macie pojęcia. A ona do mnie: "Myślisz, że przepuściłabym taką okazję?". Nie pamiętam, gdzie potem stanęłyśmy. Próbuję sobie to przypomnieć, ale nie potrafię. W każdym razie, dała mi taką piękną lilię. Dała mi ją i… to nasze pożegnanie było takie piękne. Potem poszłyśmy do mnie do pokoju, w którym pachniało później przez nią wanilią. Boże, to było takie… mega. Ja… nigdy tego nie zapomnę. Od tamtej pory się z nią nie widziałam, jakoś nie możemy się zgadać, żeby się spotkać. A strasznie bym się chciała z nią zobaczyć. Naprawdę. Tak dużo jej zawdzięczam… Nie raz zbierała mnie, gdy miałam trudny okres, a ja zbierałam ją, chociaż… bardziej ona mnie, niż ja ją. Zawsze była taka pełna optymizmu, dzieliła się tym swoim uśmiechem ze wszystkimi. I podejrzewam, pewnie słusznie, że nadal taka jest. W ogóle o marcie mogłabym pisać ciągle i dużo, z racji, że po pierwsze, wiele jej zawdzięczam, a po drugie, to w jaki sposób się poznałyśmy, to jest… nie no, po prostu mega. Bo to było tak, że ja jechałam na występ z zespołem w piątej klasie szkoły podstawowej, a ona, z racji, że jeździła sobie z nami, bo na skrzypcach grała, no to… stałam przed szkołą, taka zagubiona, no i w ogóle, a ona do mnie podeszła i mi pomogła. No i się jakoś, z czasem, nie no, właściwie od razu, się zaprzyjaźniłyśmy. W ogóle co do mnie i do Marty, to mogłabym Wam coś pokazać, ale… musiałabym to znaleźć, akurat bym się chyba w czasie zmieściła, bo to godzinę ma prawie. Tylko ostrzegam, nie jest to najlepszej jakości, idealne też nie jest pod względem wykonaniowym, ale robiłam jej to w formie prezentu i wiem, że strasznie jej się to podobało. BTW, Martuniu, pozdrawiam Cię z tego miejsca, Ty gwiazdko kochana. <3
Po drugie: lipiec 2012. Nie pamiętam dokładnej daty, a pomylić niczego nie chcę. Spotkanie z moim przyjacielem, Krystianem. Kwestia ma się tak. Aa, to był piętnasty lipca, dobrze myślałam, teraz sprawdziłam. W każdym razie, kwestia się ma tak, że… pojechałam do sanatorium. Do Górzna. Byłam tam w sumie trzy razy. W roku 2009, 2011 i w 2012. No i w tym 2012 roku Krystian niestety nie mógł już być z nami, bo go nie przyjęli. Szkoda, naprawdę, ale… no, nieważne. Liczyłam na to, że się spotkamy, ale z drugiej strony na nic się nie nastawiałam, bo wiecie, jak się człowiek nastawi, to potem są ogromne rozczarowania, a nie o to przecież chodzi. Pozwolicie, że posłużę się, akurat w tym przypadku, wpisem z tamtego dnia, z racji, że ja zbieram takie archiwalne rzeczy i choć wiele mi się potraciło, tak to mi się uchowało. 🙂

Piętnasty lipca, niedziela:
Godzina 16:48:
To ja, Andzia. Sorki Wam, jeśli będą literówki, ale jestem tak zszokowana, tak zszokowana i szczęśliwa jednocześnie, że bardziej się nie da. Ale jeśli chcecie wiedzieć o wszystkim, to powinnam zacząć pisać od początku. Leżę sobie na łóżku, napisałam do Krystka smsa, a on do mnie na to, czy dobrze pamięta, że mieszkamy w pokoju dziewięćdziesiąt siedem i czy na naszym skrzydle jest lekarz. Ja taka zaskoczona odpowiadam mu na tego smsa i czekam, co będzie dalej, chociaż coś w głowie mi już świtało. Nagle dzwoni mi telefon. Ja tak patrzę na telefon, że kto to, a to Krystek. Odbieram zaskoczona i takie: "Tak", a on do mnie:
– No, Andziu, wykaż się. Jak mnie znajdziesz, będziesz wielka.
Ja po jego słowach w pisk, ale taki pisk, że jestem niemal pewna, że Krystkowi by uszy odpadły, bo on był tak głośny. No ale opisuję dalej, bo jestem tak rozemocjonowana, że nawet się zebrać nie mogę. Ledwo się rozłączył, to ja na podłogę, po kapcie, Daria za mną. Ja wybiegam z pokoju, ona za mną. A Agnia akurat była w łazience. Daria mówi do mnie, gdzie, czy winda czy schody. Ja przez chwilę w tym rozgorączkowaniu nie wiedziałam, co powiedzieć, a potem, że schody. No to biegniemy w dół, potem do góry, no i w końcu go znalazłyśmy przy balkonie albo oknie, tam jak są te fotele. Jak przylgnęłam do Krystka, to oderwać się nie mogłam, po prostu… To był taki szok, że ja do tej pory jak o tym piszę, jestem zszokowana. No ale ok, idąc dalej tym tropem, pojechaliśmy w końcu do nas do pokoju, Agnia się bardzo, ale to bardzo zdziwiła. Krystek przywiózł mi nowy koncert WT, film, którego tytułu nie pamiętam i dyskografię Anathema, tego zespołu, którym tym razem to on mnie zaraził. No i ogólnie genialnie. Ja siedziałam cicho, bo wciąż nie mogłam uwierzyć w to, co się stało, w to, że on jest. Tylko albo trzymałam go za rękę albo swoją rękę na jego ramieniu. Potem poszliśmy we trójkę na dwór, to jak usiedliśmy na ławce i w ogóle, to wiecie co? Nawet mi nie przeszkadzało to, że bolą mnie pięty, że jest zimno i że się cała trzęsę. W tej chwili, w tak pięknej chwili nic mi nie przeszkadzało. Liczyło się tylko to, że siedzimy we trójkę jak dawniej i rozmawiamy normalnie, najzupełniej normalnie. To jak trzymałam Krystka za rękę, głowę miałam opartą o ramię Agni… To było piękne. No dobra, ja i tak milczałam, bo myślałam, co im mam powiedzieć. Jednak i tak miałam problem z wypowiedzeniem słów. W ogóle zaśpiewałam An Angel, i w ogóle. Potem, gdy zbliżała się godzina kolacji, to jak się na nią dostaliśmy, ja oczywiście dzisiaj kolację zjadłam w pięć albo dziesięć minut, taki express. No i najgorsze rzecz jasna było pożegnanie. Mało brakowało, a bym się rozpłakała, gdyby nie słowa Krystka, że on by nie chciał. Miałam problem z opanowaniem emocji, nie chciałam go puścić, wciąż się do niego przytulałam. Czułam się tak, jakby mi rozrywali serce na pół, to jest naprawdę okropne uczucie. Dał mi grosik na szczęście jak już staliśmy na dworze i Krystek miał wsiąść do samochodu. A gdy już był w tym samochodzie, to… taaak, znowu tak wiele chciałam powiedzieć, ale nie mogłam. Jeszcze w holu mówię do niego: "Uważaj na siebie" i w ogóle. Nie mogłam nic więcej, to było takie… takie… Nienawidzę pożegnań, nienawidzę, naprawdę, ot co. Aaa, nie wspomniałam o tym, że Krystek ma nowy wózek i o tym, że jak zjeżdżaliśmy po raz ostatni po tym podjeździe, to on tak gnał, że ja mówię: "Jezus, wolniej"! Naprawdę mnie przeraził, to było straszne. On naprawdę chciał, żebym ja dostała zawału hehe.

Krystka też z tego miejsca pozdrawiam i przesyłam mu uśmiech. Naprawdę, na wspomnienie tamtych wydarzeń Az się łezka w oku może zakręcić. 🙂
No i przyszła pora na punkt trzeci. Miałam w Owińskach wychowawczynię, panią Anię, której też bardzo wiele zawdzięczam. Nie będę się rozdrabniać, co, gdzie i za co, ale bardzo, bardzo jej wiele zawdzięczam. To wspomnienie, które chcę opisać, jest bardzo, bardzo emocjonujące. Poszłam do Lasek po skończeniu Owińsk i jakoś nie było okazji, by się spotkać. Natomiast na moim drugim roku Lasek się to udało. W grudniu, ale jak na złość nie pamiętam daty. To było na pewno przed świętami. Dwunasty chyba. No nieważne. W każdym razie, pojechaliśmy tam razem z moim kolegą, bo on też chodził razem ze mnąco Owińsk i oboje chcieliśmy się z panią Anią zobaczyć, chociaż mnie chyba zależało bardziej, ze względów wielu.
Muszę Wam powiedzieć, że jak Pani Ania mnie przytuliła, to myślałam, że się rozpłaczę, ze wzruszenia. Jakiś cudem uniknęłam łez, ale obie byłyśmy głęboko wzruszone. Tak wiele chciałam jej wtedy powiedzieć i częściowo powiedziałam, ale, jak zawsze, to nie było wszystko. Bo ja to tak zawsze. Wiele chcę komuś powiedzieć, ale jak już się widzę z tą osobą konkretną, to nie potrafię jej wszystkiego powiedzieć, chyba z tej radości, że ją widzę. W każdym razie, było wtedy bardzo, bardzo fajnie i poczułam się jak w Owińskach, za starych, dobrych czasów. Nieważne, że do Lasek wróciliśmy po dwunastej w nocy, bo nam pociąg uciekł. To, że widziałam się z Panią Anią, z którą do tej pory utrzymuję bardzo dobry kontakt, było dla mnie dużo ważniejsze.
Od tamtej pory nie było okazji, by się spotkać, ale jak już w końcu nawiedzę Poznań, to obiecuję, że odwiedzę wszystkich tych, których powinnam. Do Leszna też jechać muszę. 🙂
Myślę, że to wszystko. Spisałam trzy, dość odległe co prawda, ale dla mnie jedne z najszczęśliwszych wspomnień.
Pozdrawiam wszystkich, życząc miłej lektury.
A. J.

EltenLink