Kategorie
Szczęśliwe wspomnienia

Armin van Buuren – I Live for That Energy (ASOT 800 Anthem) (Solo Piano Version) – Nabytek z zakupionej płyty

Kategorie
Szczęśliwe wspomnienia

„Skoro przytulasz butelki, to co, miłości Ci brakuje?”, czyli o kolejnym pobycie w Poznaniu

Witajcie.
Pisanie tego wpisu w głośnym i bardzo hałaśliwym pociągu nie jest chyba dobrym pomysłem, ale chcę to zrobić na świeżo, by pewne rzeczy mi nie poumykały.
Nie bójcie się, wpis i tak dostaniecie dopiero jak wrócę, bo albo nie będzie mi się go chciało pisać do końca w pociągu, albo i tak będę go redagować przed opublikowaniem. A właściwie, to zarówno jedno, jak i drugie. 🙂
W piątek pojechałam, jak wiecie, do Poznania. I jak zwykle nie żałuję.
Zasadniczo jechałam tam w konkretnym celu. Spotkać się z panią Anią, ale niestety, spotkanie nie doszło do skutku z przyczyn niezależnych ani od nas, ani od pani Ani, zatem… Jak to mówią? Do trzech razy sztuka. 🙂 Wierzymy, że następnym razem się uda.
Po pierwsze, w Poznaniu znowu byłam o piętnastej, bo pociąg się opóźnił. Nic nowego. Już jestem przyzwyczajona do tego, że pociągi lubią się spóźniać i opóźniać.
Po drugie: pierwsze, co zrobiliśmy tym razem, to udaliśmy się coś zjeść. Potem do Akademika zostawić moje rzeczy, żeby się z tym wszystkim po mieście nie tłuc. Jak już zostawiliśmy manatki, udaliśmy się na ulicę Półwiejską, przy okazji, w tramwaju poznałam fajną dziewczynę, Karolinę. Nie rozmawiałam z nią długo, bo zaraz wysiadaliśmy, ale pierwsze wrażenie bardzo pozytywne na mnie wywarła. Na Półwiejskiej jest cudowna pączkarnia. Dają tam pączki na ciepło, o różnych nadzieniach, naprawdę fantastyczne. W Warszawie też jest, na Chmielnej, tylko podobno droższa. A przed pączkarnią, znaczy zanim się do niej dojdzie, jest lodziarnia, gdzie są cudne kręcone, ale i nie tylko kręcone, lody w rożku. Naprawdę polecam. W ogóle śmiałam się, bo jak został kawałek tego rożka, w sensie taki okrągły, to wyglądało to jak kieliszek do wódki. 😀
Później poszliśmy na małe zakupy do Biedronki, a z Biedronki do akademika z powrotem. Na miejscu pooglądaliśmy filmy z serii Rock obraża i nie tylko. Rock to tak naprawdę pan Remigiusz Maciaszek, który ma pseudonim Rock i który generalnie zajmuje się let's playem gier, ale i nie tylko. Jest po dziennikarstwie, ma dwoje dzieci i naprawdę, widać, że człowiek bardzo oczytany i o tym, o czym mówi, opowiada z sensem i bardzo przemyślanie.
W sobotę rano obudziłam sie za piętnaście dziewiąta. Zjedliśmy śniadanie, posiedzieliśmy trochę, po czym uznaliśmy, że trzeba poeksplorować miasto. Najpierw Stary Rynek, potem Costa i blok, potem posiedzieliśmy w Coście, a raczej przed Costą tak o, bo się fajnie siedziało i gadało, potem Manekin i obiad. Mój naleśnik mnie zabił. Nie żartuję. Wzięłam sobie naleśnika z gyrosem i był naprawdę cudowny, ale mnie pokonał. Po Manekinie udaliśmy się do Empiku. Chcieliśmy iść najpierw do takiego dużego, na Placu Wolności on chyba jest, ale była w nim Małgorzata Musierowicz i ludzie zbierali autografy, więc możecie się domyślać, jakie było zatrzęsienie. Nie dość, że kolejka sięgała poza Empik, to jeszcze otaczała cały sklep dookoła. Pojechaliśmy więc do innego Empiku, gdzie nie było co prawda soundtracka z Listów do M., z żadnej części, ale nabyłam coś innego i jednym kawałkiem z tego czegoś się z Wami podzielę.
Po powrocie z Empiku Konrad pograł trochę w GTA piąkę, swoją drogą, bardzo fajna gra, w sensie, bardzo realistycznie jest tam wszystko przedstawione. Najbardziej mi się podobało, jak jego bohater, którym steruje, Michael, auto komuś zabrał z parkingu, o tak, po prostu, bo mógł. 😀
Później poszliśmy do Grycana. Docelowo miała być kulka truflowa, bo niedroga. Ale Konrad stwierdził, że weźmiemy też rożki firmowe, za dwanaście złoty, takie duże, w sensie, cztero-gałkowe. Samemu się smaki dobiera, a jest ich tam naprawdę mnóstwo. Coś cudownego. A się tak zasłodziłam tym rożkiem, którego się wyjada taką małą łopateczką i tą kulką, że jedyne, czego pragnęłam później, to wody. 😀
Poszliśmy więc do Biedronki, a że Konrad nie wziął żadnej reklamówki, ani niczego takiego, to niósł butelki w rękach, w taki sposób, że je przytulał. No więc tak idziemy, a ja takie: "Skoro przytulasz butelki, to co, miłości Ci brakuje"? Na co on, z takąudawanąrozpaczą: "Taak, brakuje". 😀 Ja na to, że skoro mu brakuje miłości, to niech flaszkę sobie kupi. 😀 To wyglądało naprawdę komicznie.
Tego, co robiliśmy wieczorem, opisywać nie będę, bo mam nagrania, więc mniej więcej postaram się w dużym skrócie pokompilować i podrzucić Wam jedno, w całości. W każdym razie, słuchanie Nickelbacka i granie na Launchpadzie było cudne.
Poszliśmy spać po dwunastej, znaczy ja poszłam spać po dwunastej chwilę, a Konrad nie wiem, ile jeszcze się snuł po pokoju. 😀
Następnego dnia trzeba było wracać. A szkoda, bo było naprawdę fantastycznie. W ogóle wieczorem w sobotę dopadły nas jeszcze jakieś rozkminy na temat patriotyzmu i wiary, ale głównie patriotyzmu, dlatego że słuchaliśmy muzyki z lat 80 i najpierw zeszło na Katyń, potem puściły się Mury od Kaczmarskiego i jakoś tak wyszło. 🙂 To jest temat na osobny wpis i jak się zmotywuję, to go napiszę.
W pociągu za to poznałam bardzo miłego pana, z Zawiercia, który studiował coś chyba związanego ze strażą, ale nie dam głowy sobie uciąć. W każdym razie stwierdził, że cieszy się, że już skończył, bo miał wykładowców, którzy nie byli za fajni. 🙂
No i to tyle, jeśli idzie o Poznań, przynajmniej w formie tekstowej.
Pozdrawiam Was serdecznie, no i oczywiście, thx za wszystko. 🙂 Było naprawdę super. <3
Mam nadzieję, że kiedyś to powtórzymy. 😉
Trzymajcie się.
A. J.

Kategorie
Szczęśliwe wspomnienia

„Aaa, i poproszę jeszcze McFlurra”, czyli o pobycie w Poznaniu

Witajcie.
Przyszła pora na to, by weekend opisać.
Zrobiłabym to wczoraj, po powrocie, ale podróż mnie tak wymęczyła, bo w pociągu było mnóstwo ludzi, serio, narodu tyle, jakby ze świąt wracali, choć święta dopiero za tydzień. Było tak jak wracałam od Moni z Białogardu, że ludzie na korytarzach stali, na walizkach siedzieli i w ogóle masakra. Więc było tłoczno, gorąco, na dodatek potwornie przez całą drogę, właśnie od tego gorąca, bolała mnie głowa, więc jak wróciłam do domu, to jedyne, o czym marzyłam, to o śnie. Bardzo szybko zresztą to marzenie spełniłam. 🙂 Spałam od 19:30, tak mniej więcej, do szóstej rano z minutami. Można, można. 😀 A poza tym, pociąg tym razem się opóźnił na trasie pół godziny, więc zamiast być w Warszawie przed siedemnastą trzydzieści, byłam o osiemnastej.
Zatem, po kolei.
Wyjazdy spontaniczne chyba lubię najbardziej. Myślę, że dlatego, iż na takich jest najfajniej i najzabawniej.
Tak było na tym wyjeździe.
W piątek pojechałam do Poznania. Byłam przed piętnastą chwilę, bo oczywiście miałam być za piętnaście, ale jak się jeździ naszą polską koleją, to nie można się spodziewać, że będzie punktualnie. Poszliśmy z Konradem do jego akademika, posiedzieliśmy, pogadaliśmy, w końcu uznaliśmy, że trzeba coś zjeść, więc najpierw poszliśmy faktycznie coś wrzucić na ruszt, po czym udaliśmy się na zakupy, które były zresztą bardzo udane. Po zakupach wróciliśmy do Akademika, nagadaliśmy się, naśmialiśmy, to, co się nagadaliśmy i naśmialiśmy, to nasze.
Przedwczoraj z kolei dołączyła do nas Natalia, po dwunastej. Ale zanim Natalia, to najpierw TopCase, iSpot i Saturn. W Topcase'ie kupiłam sobie etui do mojego iPhona, bo to moje poprzednie, które miałam było dość… Jakby to delikatnie ująć. Niezbyt praktyczne. W Saturnie kupiłam sobie małe słuchawki, natomiast w iSpocie, nie mogliśmy sobie z Konradem tego odpuścić, zrobiliśmy ogólny rekonesans i powiem Wam, że po raz pierwszy iPhone mnie… załamał, a właściwie jego obsługa. Nie wiedziałam, że iPhone'a X tak ciężko się będzie odblokowywać z Voice Overem. A dalej nie doszłam do tego, jak należy to właściwie zrobić. Zresztą, nie tylko odblokowywać, ale robić wszelkie rzeczy, które w starszych modelach robi się za pomocą przycisku Home. Nie no, to było coś, co mnie kompletnie zszokowało.
Z Natalią poszliśmy do Manekina. Manekin, jakby ktoś nie wiedział, już tłumaczę, to jest restauracja. A właściwie, precyzując, naleśnikarnia. Tania i dobra. Naprawdę dobra. Mój naleśnik z nutellą i bananem był cudowny, a wczoraj mój naleśnik z oreo był jeszcze lepszy. No i do tego ta cudowna lemoniada. Coś smacznego, w tym przypadku, tak to ujmę. <3 Ale co do wczoraj, to za chwilkę.
Więc zjedliśmy obiad, po czym stwierdziliśmy, że w zasadzie, to mamy ochotę jeszcze na Shake'a. No więc poszliśmy do KFC. I oto płęta całej soboty. Natalia mówi, że poprosi trzy Shake'y, Boże, nie wiem, jak to odmienić. 😀 W każdym razie mówi, że chce właśnie je, a po chwili, z takim spokojem, niewiele myśląc, wręcz z taką pewnością w głosie: "Aa, i poproszę jeszcze McFlurra". No zabiło nas to. Zabiło niesamowicie. Tak się śmialiśmy, ja, ona i Konrad, że to coś pięknego. Pani z okienka się tak na nią spojrzała, uśmiechnęła i powiedziała, że McFlurry to nie tutaj, a w Macu. I że jeśli nie chce Maca, to przy wyjściu też są lody. No i oczywiście oni zjedli te lody, ale ja już byłam tak zapełniona, że choć chciałam, to stwierdziłam, że nie chcę. 😀 Po shake'u poszliśmy jeszcze do sklepu, a potem wróciliśmy do Akademika, pogadaliśmy, posłuchaliśmy muzyki… W ogóle muzyka w ten weekend była częścią naszego życia. Mieliśmy, właściwie Konrad z Natalią mieli grać w jakąś dziwną grę karcianą, ale się pewna rzecz wydarzyła i wszystkim to umknęło, a szkoda, bo mogłoby być całkiem zabawnie. 😀 Jak poszliśmy Natalię odprowadzić i wróciliśmy, to znowu sobie z Konradem pogadaliśmy, a wieczorem moja Marta, moje Słoneczko kochane napisało, potwierdziło, że jednak będzie się mogło ze mną spotkać. Tak się ucieszyłam, że nie macie pojęcia. Z przejęcia nie mogłam zasnąć, a jak już zasnęłam, to obudziłam się o 04:46 i tyle było z mojego spania. Nie mogłam zasnąć, choć bardzo chciałam. Wiecie, to takie niesamowite, gdy widzi się kogoś, kogo nie widziało się przez strasznie długi czas. Jak ją zobaczyłam, jak się przytuliłyśmy… Coś pięknego. Nie miałam ani ochoty, ani serca jej puścić. Ale przecież w końcu musiałam, bo nie można było tak stać w jednym miejscu. Poszłyśmy do Manekina. Przez piętnaście minut się zastanawiałyśmy, a właściwie Marta się zastanawiała dłużej, co by tu zjeść. Tak siedzimy, siedzimy, a Marta nagle takie: "Poproszę barszcz". 😀 Nieważne, że barszczu tam nie mają, ale ona naprawdę nie wiedziała, co ma zjeść. 😀 Porozmawiałam z nią, wysłuchała, doradziła, przytuliła… Boże, to naprawdę coś pięknego. Jak mnie odprowadziła do pociągu, zrobiła krzyżyk na czole, co robi zawsze, gdy się żegnamy, pożegnała się ze mną i poszła, to pomyślałam sobie, że tęsknię za okresem, gdy miałam te jedenaście, dwanaście czy trzynaście lat. Pamiętam jeszcze czasy, jak bardzo często potrafiłam się do niej przytulać tak po prostu. Z potrzeby serca. I zostało mi to nadal. Żałowałam, że nie ma jej obok. Że nie mogę się tak przytulić i tak siedzieć, trwać w milczeniu. Bo naprawdę, w takiej chwili słowa nie są potrzebne. Najważniejsza jest obecność tej drugiej osoby, osoby, która jest przy Tobie, niezależnie od wszystkiego. Odkąd się poznałyśmy i naprawdę się zaprzyjaźniłyśmy, tak wiecie, głęboko, była i nadal zresztą jest dla mnie jak siostra. Siostra, której zawsze mi brakowało, z racji, że z moją siostrą nie mam żadnego kontaktu praktycznie. Zdarzają się wyjątki, znaczy, że napisze, ale nigdy po to, by zapytać, co u mnie, jak się czuję. Smutne, ale prawdziwe. Natomiast, wracając do mojego Słoneczka, to naprawdę, to takie niesamowite. Naprawdę, bardzo jestem szczęśliwa, to spotkanie z nią dało mi jakiegoś takiego… Nie wiem, powera. Czuję się, jakbym narodziła się na nowo.
Najbardziej się śmiałam, bo Marta mówi, że naleśnik ją zabił, w sensie, był taki duży, że umarła, a ja tak: "Umarłaś? Czyli mam do czynienia z duchem. To miłe. Cześć, Duchu". Ona zaczęła udawać ducha, ale naprawdę udawała ducha, takiego prawdziwego, ja się zaczęłam tak strasznie śmiać, że o mało się nie zakrztusiłam własnym naleśnikiem, ale co tam. To nieważne, ważne, że było śmiesznie. Ej, no bo wyobraźcie sobie, siedzą dwie dziewczyny przy stoliku. Jedna mówi, że ta druga umarła, ta druga na dowód tego, że umarła, udaje ducha. No cudne. 😀
Podsumowując, ten weekend uważam za bardzo, bardzo udany. 🙂 Potrzebowałam tego. Naprawdę, potrzebowałam się zresetować, bo dzisiaj aż do pracy wróciłam z takim pozytywnym nastawieniem, czego w ostatnich dniach, tygodniach nie było.
Dziękuję zatem wszystkim. Konradowi za to, że się odezwał, przygarnął na swoje piętnaście metrów kwadratowych, za to, że chciało mu się wysłuchiwać moje narzekania i za to, że pokazał mi tyle fajnych miejsc. Natalii za to, że do nas dołączyła i że zabiła nas swoim tekstem o McFlurru w KFC. Za piwko owocowe też Wam obojgu dziękuję. <3
A na koniec dziękuję Marcie. Słoneczko, dziękuję, że znalazłaś dla mnie czas i że udało nam się spotkać. Dziękuję za to, że mnie przytuliłaś, za to, że wysłuchałaś moje narzekania, że doradziłaś. Za to, że udawałaś ducha, za to, że tak ładnie sobie śpiewałaś. Powiedziałam Ci, że masz śpiewać, to będę sobie nucić i w głowie odtwarzać Twój głos. Dziękuję za to, że pobłogosławiłaś, za to, że po prostu byłaś. I za to, że nadal jesteś i że zawsze mogę na Ciebie liczyć. <3
Na koniec dziękuję wszystkim za wszystko. Jesteście cudowni i niezastąpieni. <3
A Was, moi drodzy czytelnicy, pozdrawiam, życząc miłego dnia, albo, jak to śpiewa Jula w swojej piosence, dobrego dnia. 🙂
A. J.

Kategorie
Szczęśliwe wspomnienia

Na sygnale – odcinek specjalny

Kategorie
Szczęśliwe wspomnienia

Zapowiedź czegoś specjalnego

Witajcie.
Na początek może kilka słów wyjaśnienia.
To, co usłyszycie za chwilkę, jest prezentem urodzinowym od grupki ludzi. Chciałabym się z Wami tym podzielić,
bo wyszło im to naprawdę świetnie.
Po pierwsze: dziękuję Kasi, Kasieńce, Katarzynce, która włożyła w to najwięcej serca, wymyślając całą
koncepcję i potem robiąc wszystko, żeby to jakoś się złożyło w jedną całość.
Po drugie całej reszcie, mam nadzieję, że nikogo nie pominę. Natalii, Monice, Grześkowi, Kamilowi, Hubertowi,
Martynie, Arkowi, i dwóm syntezatorom mowy, z czego ten jeden odegrał ważniejszą rolę od drugiego. Więc
Krzyśkowi, jako Wiktorowi Banachowi i Zosi jako Rudej. 😀
Tym pozytywnym akcentem, zapraszam Was na nasygnałowy odcinek specjalny.
P.S. Jakoś tak im się złożyło, że naprawdę wysiadło mi gardło. Zrobili to nie zamierzenie, a oczywiście
wyszło tak, że gardło wysiadło. 😀
Pozdrówki.
A. J.

Kategorie
Szczęśliwe wspomnienia

Przedurodzinowo, czyli… A może by tak powspominać? :)

Witajcie, Eltenowicze. 🙂
Podejrzewam, pewnie słusznie, że gdy skończę pisać ten wpis, będzie grubo po północy, ale co tam. Człowiek, jeśli ma ochotę coś napisać, to zwyczajnie musi i cieszę się, że Dawid sprawił, iż strona działa tak dobrze, dzięki czemu to, co zostanie napisane, od razu może zostać opublikowane.
Tym, dość ciekawym wstępem, przejdę do sedna sprawy.
Jak większość z Was wie, albo i nie, w sobotę są moje urodziny.
Szczerze mówiąc… Ojej, właśnie północ wybiła, jak miło. Ale już wracam do pisania. Szczerze mówiąc, gdy myślałam o tym wpisie, nie wiedziałam, jak się do tego zabrać, bo tematyka, którą sobie narzuciłam, jest dość… Hm, trudna, ale nie pod kątem trudna, bo skomplikowana, tylko trudna pod kątem wyborów.
Chciałabym Wam opisać kilka wspomnień związanych, bezpośrednio, z moimi urodzinami z przed lat. Nie będę tu opisywała w większości wypadków, ile kończyłam lat, gdy miało miejsce dane wspomnienie, bo po pierwsze, to jest mało istotne, a po drugie, myślę, że takich szczegółów akurat, stety albo i nie, ale nie pamiętam. 🙂 Po drugie, spokojnie, nie będą to na pewno wszystkie wspomnienia. Wiele jest niekompletnych, a bez sensu opisywać coś, co jest niekompletne, a niektóre, zwyczajnie, są dla mnie zbyt głębokie. 🙂
Żeby sobie życie ułatwić, zacznę może od Wrocławia. Pojechałam tam w 2016 roku, razem z Grzesiem i… to był naprawdę fajny czas. Bardzo miło byłam zaskoczona i nie spodziewałam się tego wszystkiego, co dla mnie wtedy znajomi zrobili. Mimo, że z niektórymi drogi się rozeszły, to jednak jestem im bardzo wdzięczna za wszystko i myślę, że… zawsze będę. 🙂
Po drugie… Ooojj, tu się trochę rozpiszę, gdyż należy się Wam kilka słów wyjaśnienia. Moja rodzinna pani doktor, którą z tego miejsca bardzo serdecznie pozdrawiam (kto wie, może kiedyś ktoś z jej rodziny, albo ona sama trafi przypadkiem na mojego bloga) miała taki zwyczaj, że organizowała mi urodziny w takiej… kawiarni, restauracji, ja wiem? Bardziej to chyba można nazwać kawiarnią. Pracowała tam taka pani Alicja, która zawsze mawiała, że jest Alicją z Krainy Garów. Kawiarnia, o ile dobrze pamiętam, nazywała się „Motylek”, ale i tego pewna nie jestem. Mniejsza o miejsce.
Wyglądało to na takiej zasadzie, że zbierało się tam mnóstwo ludzi, na pierwszym spotkaniu kojarzyłam może trzy osoby na krzyż, ale gdy te urodziny zaczęły sie odbywać rok w rok, z moją osiemnastką włącznie, to potem już kojarzyłam więcej osób. Naprawdę, uwierzcie mi, nie przeszkadzało mi to, że są to ludzie, których widuję tylko na takich spotkaniach i ewentualnie gdzieś, na jakichś festynach dla niepełnosprawnych w mieście, bo na takowych też bywałam, rzadko, bo rzadko, ale jednak. Bardzo lubiłam te spotkania, lubiłam je tym bardziej, że do pewnego momentu, znaczy przez kilka lat, były one dla mnie zwyczajną niespodzianką. Nie zapomnę, jak któregoś takiego razu moja mama wieczorem założyła mi wałki na głowie. Wałki jest to coś, czego nie lubię, po prostu nie lubię, bo jak już się te włosy odpowiednio na te wałeczki nawinie, to potem się zakłada chustkę na głowę i jakoś trzeba przeżyć noc, a w takiej fryzurze naprawdę się niewygodnie śpi, bo jak się leży na tych wałkach, to ma się wrażenie, jakby one się w głowę wbijały. W każdym razie, moja mama robiła takie rzeczy tylko wtedy, jak była jakaś impreza. Wiedziałam, że skoro robi ze mną coś takiego, to następnego dnia gdzieś będziemy szły. Ale, kurczę, naprawdę, uwierzcie mi, tego, co się stało, ani trochę nie przewidziałam. Było to spotkanie urodzinowe, w porządku. Mnóstwo ludzi, OK, tego się nie spodziewałam wtedy, bo to było chyba jakoś przed urodzinami dzień czy coś takiego. Ale w momencie, gdy zobaczyłam moją nauczycielkę, panią Terenię, którą też z tego miejsca serdecznie, bardzo serdecznie pozdrawiam, to… Uwierzcie mi, brakło mi słów. Pani Teresa uczyła mnie od końca klasy pierwszej do trzeciej podstawowej. I poza Owińskami, które wspominam bardzo dobrze, to jednak okres klas 1-3 zostanie mi chyba na zawsze w pamięci, jako mój jeden z najpiękniejszych epizodów w życiu. Spotkałam też wtedy, po raz kolejny zresztą, Agnieszkę M., która jeździła ze mną do sanatorium jako moja opiekunka i z którą też bardzo bliskie miałam relacje. Ale pani Terenia, moja kochana pani Terenia, z którą nie tylko się uczyłam, ale też byłam na pamiętnych wakacjach, na których, pech chciał, się rozchorowałam, ale których i tak nie zapomnę nigdy. Mimo wszystko, mimo że pamiętam z tamtego okresu chyba tylko kuchenkę polową, bo nie pamiętam ani gdzie to było, ani ile dni… To nieważne. Ważne, że pani Tersa to człowiek, z którym mogłam zawsze porozmawiać o wszystkim. Zawsze. Już jako małe dziecko bardzo się do ludzi przywiązywałam, widzicie? 🙂
Tamtego dnia, )tak, wracam do treści właściwej wpisu) brakło mi naprawdę słów. To była jedna z tych chwil, gdy widzisz osobę, która jest ci bliska i jesteś w takim szoku, że przez pewien czas nie wiesz, co powiedzieć. 🙂 Ale, podsumowując, bardzo lubiłam te spotkania. Dawały mi one dużo radości. I dla mnie nie były ważne prezenty, których natych spotkaniach była masa. Dla mnie byli ważni ci ludzie, którzy przychodzili, choć przecież wcale nie musieli. Którzy chcieli mnie słuchać, tego jak im śpiewam, acapella, bo acapella, czasem z fałszem, bo ze stresu, ale jednak śpiewam i im to nie przeszkadzało. Którzy nawet akceptowali to, że śpiewałam z lekkim bólem gardła, bo były raz takie urodziny. I naprawdę, czułam się bardzo dobrze wtedy. Myślę, że za tamte chwile będę mojej pani Eli bardzo wdzięczna. 🙂
No i myślę, że przyszła pora na to, by opisać wspomnienie, które do tej pory mnie wybitnie bawi, choć pamiętam je bardzo mgliście, ale jednak pamiętam. Kiedyś, bardzo realnie, bo na świeżo, opisywałam je na klangowym blogu, ale że blogi klangowe umarły, to postaram się owo wspomnienie jakoś… ożywić.
Nie będę Wam mówiła, który to był rok, bo teraz tego nie pamiętam. Jednak to, co pamiętam, jest na pewno fakt, iż przyjechałam do Owińsk z takim wielkim tortem. Ten tort naprawdę był duży. No i moja przyjaciółka postanowiła, że tego torta pokroi. 😀 Tylko problem był jeden. Że… Yyy… Nóż był… yyy… za mały. 😀 Tort był duży, nóż był za mały. Ale, jak wiadomo, dla chcącego, nic trudnego. I oczywiście co? Się udało, bo jak nie my, to kto? 😀 Druga kwestia, trzeba było nalać sok. No tylko że ten karton też jakiś taki duży był, czy to dzbanek był, nie pamiętam. W każdym razie, owa przyjaciółka się… Yyy… Oblała tym sokiem. 😀 I najlepsza jest rozmowa moja i koleżanki razem z nią.
– Rozlałaś?
– Nie. Gorzej.
– Przelałaś?
– Nie, jeszcze gorzej.
– To co zrobiłaś?
Na co ona tak spokojnie:
– Oblałam się.
A my, wredne, zamiast jej współczuć, ryknęłyśmy śmiechem. I nie, nie zapomnę tego, nigdy tego nie zapomnę, bo to było wtedy naprawdę komiczne. A już to, jak kroiła tego torta tym małym nożem… Cudowne po prostu. 😀
Tym akcentem będę się chyba zbliżała do końca tego wpisu. Mam w zanadżu jeszcze jeden, może zdążę go napisać, zanim dziesiąty nadejdzie. 😀
Tym pozytywnym akcentem kończę to moje skrobanie, z nadzieją, że mnie nie zabijecie za nie. 🙂
Pozdrawiam.
A. J.
P.S. Wszystkim wymieononym osobom w tym wpisie, i bezpośrednio i pośrednio, chciałabym bardzo podziękować. Za wszystko, co dla mnie zrobiliście. Byliście niezastąpieni i… i naprawdę, jestem Wam wszystkim bardzo, bardzo wdzięczna. 🙂 <3

Kategorie
Szczęśliwe wspomnienia

Zabawa z syntezatorami, nagranie z sylwestra (Dla PEŁNOLETNICH)

Kategorie
Szczęśliwe wspomnienia

Zabawa z syntezatorami, nagranie z sylwestra (Dla PEŁNOLETNICH) – Zapowiedź

Witajcie.
Jak gdzieś kiedyś pisałam, w Dzień po Sylwestrze bawiliśmy się syntezatorami w wersjach różnych, najróżniejszych,
znaczy w wariantach. Co z tego wychodziło i ile przy tym było śmiechu? O tym możecie się przekonać, słuchając
nagrania, które będzie w następnym wpisie. 😀
Pozdrawiam i życzę miłego odsłuchu.
A. J.

Kategorie
Szczęśliwe wspomnienia

Jak to było z Martą?

Kategorie
Szczęśliwe wspomnienia

Zapowiedź nagrania

Witajcie.
Nagranie ma pięć lat. Jest bodajże z kwietnia 2012 roku. W dzisiejszych czasach zrobiłabym je dużo lepiej
niż dziś, wokalnie i ogólnie, ale niestety, tekst mi się utracił, a spisywanie z nagrania, to nie
jest chyba dobry pomysł. Chociaż, dla odnowienia, dlaczego nie. Myślę, że trzeba by o tym pomyśleć.
Owo nagranie jest bardzo, bardzo prywatne, ale pragnę mimo wszystko się nim z wami podzielić. Jako, że jesteście małą społecznością, dzielę się z Wami tym z nadzieją,
że przyjmiecie to ciepło, mimo upływu lat.
Pozdrawiam Was bardzo serdecznie.
P.S. Jeśli nie dacie rady odtworzyć, będzie w plikach udostępnionych. 🙂
A. J.

EltenLink