Kategorie
Awatary

My new awatar

Witajcie.
Miało nie być dzisiaj nowego awatara, ale przez Dawida, który mi pokazał ten cover, musiałam zmienić zdanie.
Enya i jej May It Be, ale tak cudowny cover, jakiego chyba dawno nie słyszałam. Zakochałam się po prostu.
Mam jakieś niejasne przeczucie, że gdyby ona to usłyszała, też by ją ujęło. 🙂
Pozdrawiam i życzę miłego słuchania.

Kategorie
Co tam u mnie

Potyczki z Google Drive, czyli zaraz go wyrzucę przez okno

Witajcie.
Postanowiłam, że trzeba by tu coś skrobnąć. Aktualnie męczę się z potyczkami googlowymi, znaczy się z
dyskiem google, który zaraz wyrzucę przez okno.
Sytuacja jest następująca. Mamy z koleżanką udostępniony folder. Dużo rzeczy sobie przesyłałyśmy i tak
dalej, ja to niby na bieżąco czyściłam, przynajmniej z kosza. Dzisiaj stwierdziło, że pamięć jest zajęta,
no to pousuwałam z ostatnich, z udostępnionych dla mnie i również z kosza. Co się okazuje? A mianowicie
to, że on dalej twierdzi, że dziewięć i pół giga jest zajęte, co wcale nie jest prawdą.
Nie wiem, co tu jeszcze mogę zrobić, pokazuje tak zarówno na telefonie, jak i na Windowsie. Ktoś coś,
jakieś sugestie?
Pozdrówki.
P.S. Jednak dropbox to dropbox, usuniesz to usuniesz, nie usuniesz to leży, a jak już usuniesz,
to miejsce na db się zwalnia, nie to co w google drive, gdzie trzeba jeszcze gdzieś biegać, żeby pousuwać,
a i tak nie daje to takiego efektu, jaki by się chciało.

Kategorie
Znalezione, podesłane

Lekcja dla nas wszystkich

Witajcie.
Znalazłam to już dawno, dawno. Dzisiaj postanowiłam, że się z Wami tą lekcją podzielę. Taka moja refleksja,
zanim to wkleję. Jak niewiele trzeba, by uszczęśliwić drugiego człowieka.

Ta mądra i niezwykle wzruszająca historia krąży w internecie od lat. Jest jednak jak najbardziej prawdziwa, została spisana na podstawie wspomnień nowojorskiego taksówkarza, Kenta Nerburna, którego życie odmieniło się za sprawą jednej, wyjątkowej pasażerki…
"Podjechałem pod wskazany adres i zatrąbiłem. Po paru minutach zatrąbiłem ponownie. To miał być mój ostatni klient przed końcem zmiany, więc pomyślałem, żeby po prostu odjechać, ale zamiast tego, zaparkowałem, podszedłem do drzwi i zapukałem.
– Chwileczkę! – odpowiedział słaby, damski głos.
Po dłuższej chwili, drzwi otworzyły się. Stała w nich drobna, starsza pani. Musiała mieć około 90 lat. Była ubrana w staromodną suknię i kapelusz z woalką, wyglądała niczym wyjęta z filmu z lat 40. Obok niej stała niewielka walizka. Mieszkanie wyglądało, jakby nikt nie mieszkał w nim od lat. Ściany były puste, a wszystkie meble okryte folią.
– Pomógłby mi Pan zanieść bagaż do samochodu? – spytała staruszka.
Zaniosłem walizkę do taksówki, potem wróciłem, żeby pomóc kobiecie. Wzięła mnie pod rękę i powoli poszliśmy w stronę auta.
– Dziękuję. Jest Pan taki uprzejmy – powiedziała.
– Nie ma za co – odparłem – po prostu staram się traktować swoich pasażerów w sposób, w jaki chciałbym, żeby inni traktowali moją mamę.
– Jesteś dobrym chłopcem.
Kiedy wsiedliśmy do taksówki, podała mi adres, a potem zapytała:
– Czy moglibyśmy pojechać przez śródmieście?
– To nie będzie najkrótsza droga…
– Wiem, ale nie spieszy mi się. Jadę do hospicjum.
Spojrzałem w lusterko, w jej oczach lśniły łzy.
– Nie mam już żadnej rodziny – mówiła dalej łagodnym głosem – Lekarze mówią, że nie zostało mi wiele czasu.
Sięgnąłem cicho do taksometru i wyłączyłem go.
– Którędy mam jechać? – spytałem.
Przez następne dwie godziny krążyliśmy po mieście. Pokazała mi sklepik, w którym kiedyś pracowała. Przejechaliśmy przez osiedle, na którym mieszkali z mężem jako nowożeńcy. Zatrzymaliśmy się przed fabryką mebli, gdzie kiedyś była sala balowa, w której tańczyła za młodu. Czasem prosiła, żebym zwalniał przy konkretnych budynkach i wpatrywała się w ciemność, nic nie mówiąc.
– Jestem zmęczona. Jedźmy już – powiedziała nagle, gdy zza horyzontu wyszły pierwsze promienie słońca.
W ciszy dojechaliśmy pod wskazany adres. Gdy tylko wysiedliśmy, pojawiło się dwóch sanitariuszy. Gdy wyjąłem z bagażnika niewielką walizkę, kobieta już siedziała na wózku inwalidzkim.
– Ile jestem Panu winna? – spytała, sięgając do torebki.
– Nic – odpowiedziałem.
– Musi Pan z czegoś żyć.
– Będę miał innych pasażerów – odpowiedziałem.
Pochyliłem się i objąłem ją. Uścisnęła mnie mocno.
– Dał Pan starej kobiecie chwilę radości. Dziękuję.
Ostatni raz uścisnąłem jej rękę i odjechałem. Przez resztę dnia nie wziąłem już ani jednego pasażera. Jeździłem bez celu, zatopiony w myślach. Co by się stało, gdyby ta kobieta trafiła na niecierpliwego kierowcę, który chciałby jak najszybciej skończyć zmianę? Co, gdybym odmówił pojechania jej trasą albo zatrąbił tylko raz i odjechał?
Kiedy teraz to wspominam, myślę, że nie zrobiłem w życiu niczego ważniejszego. Uczymy się myśleć, że nasze życie toczy się wokół ważnych wydarzeń. Ale ważne wydarzenia często zaskakują nas pod przykryciem przeżyć, które uważamy za małe i nieznaczące. Ludzie mogą nie pamiętać dokładnie, co zrobiliście albo powiedzieliście, ale będą pamiętać, jak się dzięki Wam poczuli."

Pozdrawiam.

Kategorie
Znalezione, podesłane

Tekst o wierze

Witajcie. Znalazłam to kiedyś w necie, ale zapomniałam, dzisiaj, dosłownie niedawno, Dawid mi to przypomniał. Wklejam Wam tekst poniżej. I żeby była jasność, nie wiem, kto to napisał, ale nie jest to z żadnej książki Eisteina czy kogokolwiek. Uprzedzam wszelkie pytania i poszukiwania książki. Bo nie wiem, czy tutaj na końcu będzie napisane, skąd to wzięte. No ale już nie zanudzam, wklejam tekst, z komentarzem Dawida, z którym w pełni się zgadzam.

Świetny tekst, świetny o wierze:

Niewierzący profesor filozofii stojąc w audytorium wypełnionym studentami zadaje pytanie jednemu z nich:
– Jesteś chrześcijaninem synu, prawda?
– Tak, panie profesorze.
– Czyli wierzysz w Boga.
– Oczywiście.
– Czy Bóg jest dobry?
– Naturalnie, że jest dobry.
– A czy Bóg jest wszechmogący? Czy Bóg może wszystko?
– Tak.
– A Ty – jesteś dobry czy zły?
– Według Biblii jestem zły.
Na twarzy profesora pojawił się uśmiech wyższości – Ach tak, Biblia!
– A po chwili zastanowienia dodaje:
– Mam dla Ciebie pewien przykład. Powiedzmy że znasz chorą i cierpiącą osobę, którą możesz uzdrowić. Masz takie zdolności. Pomógłbyś tej osobie? Albo czy spróbowałbyś przynajmniej?
– Oczywiście, panie profesorze.
– Więc jesteś dobry…!
– Myślę, że nie można tego tak ująć.
– Ale dlaczego nie? Przecież pomógłbyś chorej, będącej w potrzebie osobie, jeśli byś tylko miał taką możliwość. Większość z nas by tak zrobiła. Ale Bóg nie. Wobec milczenia studenta profesor mówi dalej
– Nie pomaga, prawda? Mój brat był chrześcijaninem i zmarł na raka, pomimo że modlił się do Jezusa o uzdrowienie. Zatem czy Jezus jest dobry? Czy możesz mi odpowiedzieć na to pytanie? Student nadal milczy, więc profesor dodaje
– Nie potrafisz udzielić odpowiedzi, prawda?
– aby dać studentowi chwilę zastanowienia profesor sięga po szklankę ze swojego biurka i popija łyk wody.
– Zacznijmy od początku chłopcze. Czy Bóg jest dobry?
– No tak… jest dobry.
– A czy szatan jest dobry?
Bez chwili wahania student odpowiada
– Nie.
– A od kogo pochodzi szatan?
Student aż drgnął:
– Od Boga.
– No właśnie. Zatem to Bóg stworzył szatana. A teraz powiedz mi jeszcze synu
– czy na świecie istnieje zło?
– Istnieje panie profesorze …
– Czyli zło obecne jest we Wszechświecie. A to przecież Bóg stworzył Wszechświat, prawda?
– Prawda.
– Więc kto stworzył zło? Skoro Bóg stworzył wszystko, zatem Bóg stworzył również i zło. A skoro zło istnieje, więc zgodnie z regułami logiki także i Bóg jest zły. Student ponownie nie potrafi znaleźć odpowiedzi.
– A czy istnieją choroby, niemoralność, nienawiść, ohyda? Te wszystkie okropieństwa, które pojawiają się w otaczającym nas świecie? Student drżącym głosem odpowiada
– Występują.
– A kto je stworzył?
W sali zaległa cisza, więc profesor ponawia pytanie
– Kto je stworzył?
– wobec braku odpowiedzi profesor wstrzymuje krok i zaczyna się rozglądać po audytorium. Wszyscy studenci zamarli.
– Powiedz mi – wykładowca zwraca się do kolejnej osoby
– Czy wierzysz w Jezusa Chrystusa synu?
Zdecydowany ton odpowiedzi przykuwa uwagę profesora:
– Tak panie profesorze, wierzę.
Starszy człowiek zwraca się do studenta:
– W świetle nauki posiadasz pięć zmysłów, które używasz do oceny otaczającego cię świata. Czy kiedykolwiek widziałeś Jezusa?
– Nie panie profesorze. Nigdy Go nie widziałem.
– Powiedz nam zatem, czy kiedykolwiek słyszałeś swojego Jezusa?
– Nie panie profesorze.
– A czy kiedykolwiek dotykałeś swojego Jezusa, smakowałeś Go, czy może wąchałeś? Czy kiedykolwiek miałeś jakiś fizyczny kontakt z Jezusem Chrystusem, czy też Bogiem w jakiejkolwiek postaci?
– Nie panie profesorze. Niestety nie miałem takiego kontaktu.
– I nadal w Niego wierzysz?
– Tak.
– Przecież zgodnie z wszelkimi zasadami przeprowadzania doświadczenia, nauka twierdzi że Twój Bóg nie istnieje. Co Ty na to synu?
– Nic – pada w odpowiedzi – mam tylko swoją wiarę.
– Tak, wiarę… – powtarza profesor – i właśnie w tym miejscu nauka napotyka problem z Bogiem. Nie ma dowodów, jest tylko wiara. Student milczy przez chwilę, po czym sam zadaje pytanie:
– Panie profesorze – czy istnieje coś takiego jak ciepło?
– Tak.
– A czy istnieje takie zjawisko jak zimno?
– Tak, synu, zimno również istnieje.
– Nie, panie profesorze, zimno nie istnieje.
Wyraźnie zainteresowany profesor odwrócił się w kierunku studenta.
Wszyscy w sali zamarli. Student zaczyna wyjaśniać:
– Może pan mieć dużo ciepła, więcej ciepła, super-ciepło, mega ciepło, ciepło nieskończone, rozgrzanie do białości, mało ciepła lub też brak ciepła, ale nie mamy niczego takiego, co moglibyśmy nazwać zimnem. Może pan schłodzić substancje do temperatury minus 273,15 stopni Celsjusza (zera absolutnego), co właśnie oznacza brak ciepła – nie potrafimy osiągnąć niższej temperatury. Nie ma takiego zjawiska jak zimno, w przeciwnym razie potrafilibyśmy schładzać substancje do temperatur poniżej 273,15stC. Każda substancja lub rzecz poddają się badaniu, kiedy posiadają energię lub są jej źródłem. Zero absolutne jest całkowitym brakiem ciepła. Jak pan widzi profesorze, zimno jest jedynie słowem, które służy nam do opisu braku ciepła. Nie potrafimy mierzyć zimna. Ciepło mierzymy w jednostkach energii, ponieważ ciepło jest energią. Zimno nie jest przeciwieństwem ciepła, zimno jest jego brakiem. W sali wykładowej zaległa głęboka cisza. W odległym kącie ktoś upuścił pióro, wydając tym odgłos przypominający uderzenie młota.
– A co z ciemnością panie profesorze? Czy istnieje takie zjawisko jak ciemność?
– Tak – profesor odpowiada bez wahania
– czymże jest noc jeśli nie ciemnością?
– Jest pan znowu w błędzie. Ciemność nie jest czymś, ciemność jest brakiem czegoś. Może pan mieć niewiele światła, normalne światło, jasne światło, migające światło, ale jeśli tego światła brak, nie ma wtedy nic i właśnie to nazywamy ciemnością, czyż nie? Właśnie takie znaczenie ma słowo ciemność. W rzeczywistości ciemność nie istnieje. Jeśli istniałaby, potrafiłby pan uczynić ją jeszcze ciemniejszą, czyż nie? Profesor uśmiecha się nieznacznie patrząc na studenta. Zapowiada się dobry semestr.
– Co mi chcesz przez to powiedzieć młody człowieku?
– Zmierzam do tego panie profesorze, że założenia pańskiego rozumowania są fałszywe już od samego początku, zatem wyciągnięty wniosek jest również fałszywy. Tym razem na twarzy profesora pojawia się zdumienie:
– Fałszywe? W jaki sposób zamierzasz mi to wytłumaczyć?
– Założenia pańskich rozważań opierają się na dualizmie – wyjaśnia student – twierdzi pan, że jest życie i jest śmierć, że jest dobry Bóg i zły Bóg. Rozważa pan Boga jako kogoś skończonego, kogo możemy poddać pomiarom. Panie profesorze, nauka nie jest w stanie wyjaśnić nawet takiego zjawiska jak myśl. Używa pojęć z zakresu elektryczności i magnetyzmu, nie poznawszy przecież w pełni istoty żadnego z tych zjawisk. Twierdzenie, że śmierć jest przeciwieństwem życia świadczy o ignorowaniu faktu, że śmierć nie istnieje jako mierzalne zjawisko. Śmierć nie jest przeciwieństwem życia, tylko jego brakiem. A teraz panie profesorze proszę mi odpowiedzieć – czy naucza pan studentów, którzy pochodzą od małp?
– Jeśli masz na myśli proces ewolucji, młody człowieku, to tak właśnie jest.
– A czy kiedykolwiek obserwował pan ten proces na własne oczy?
Profesor potrząsa głową wciąż się uśmiechając, zdawszy sobie sprawę w jakim kierunku zmierza argumentacja studenta. Bardzo dobry semestr, naprawdę.
– Skoro żaden z nas nigdy nie był świadkiem procesów ewolucyjnych i nie jest w stanie ich prześledzić wykonując jakiekolwiek doświadczenie,to przecież w tej sytuacji, zgodnie ze swoją poprzednią argumentacją, nie wykłada nam już pan naukowych opinii, prawda? Czy nie jest pan w takim razie bardziej kaznodzieją niż naukowcem? W sali zaszemrało. Student czeka aż opadnie napięcie.
– Żeby panu uzmysłowić sposób, w jaki manipulował pan moim poprzednikiem, pozwolę sobie podać panu jeszcze jeden przykład – student rozgląda się po sali
– Czy ktokolwiek z was widział kiedyś mózg pana profesora?
Audytorium wybucha śmiechem.
– Czy ktokolwiek z was kiedykolwiek słyszał, dotykał, smakował czy wąchał mózg pana profesora? Wygląda na to, że nikt. A zatem zgodnie z naukową metodą badawczą, jaką przytoczył pan wcześniej, można powiedzieć, z całym szacunkiem dla pana, że pan nie ma mózgu, panie profesorze. Skoro nauka mówi, że pan nie ma mózgu, jak możemy ufać pańskim wykładom, profesorze?
W sala zapada martwa cisza. Profesor patrzy na studenta oczyma szerokimi z niedowierzania. Po chwili milczenia, która wszystkim zdaje się trwać wieczność profesor wydusza z siebie:
– Wygląda na to, że musicie je brać na wiarę.
– A zatem przyznaje pan, że wiara istnieje, a co więcej – stanowi niezbędny element naszej codzienności. A teraz panie profesorze, proszę mi powiedzieć, czy istnieje coś takiego jak zło? Niezbyt pewny odpowiedzi profesor mówi
– Oczywiście że istnieje. Dostrzegamy je przecież każdego dnia. Choćby w codziennym występowaniu człowieka przeciw człowiekowi. W całym ogromie przestępstw i przemocy obecnym na świecie. Przecież te zjawiska to nic innego jak właśnie zło.
Na to student odpowiada:
– Zło nie istnieje panie profesorze, albo też raczej nie występuje jako zjawisko samo w sobie. Zło jest po prostu brakiem Boga. Jest jak ciemność i zimno, występuje jako słowo stworzone przez człowieka dla określenia braku Boga. Bóg nie stworzył zła. Zło pojawia się w momencie, kiedy człowiek nie ma Boga w sercu. Zło jest jak zimno, które jest skutkiem braku ciepła i jak ciemność, która jest wynikiem braku światła.

Widzę, że na końcu nie ma skąd wzięte, to dobrze. 🙂
Pozdrawiam Was zatem serdecznie. A, i jeszcze jedno. Wpis dodany z iPada. 🙂

Kategorie
Awatary

My new awatar

Witajcie.
Chciałam ten plik wrzucić do udostępnionych plików, ael wyskakuje błąd, nie wiem dlaczego. No ale, skoro
Dawid poruszył w swoim awatarze temat Lily, to i ja to zrobię.
Jest to jeden z moich ulubionych utworów z całej Antologii o Harrym. 🙂 Lily'S Theme z siódmej częśći
z drugiego partu filmu. Cudny jest po prostu.
W ogóle żałuję, że w książkach o Harrym jest tak niewiele o Lily. Chociaż, z drugiej strony, moze to
i dobrze, bo dzięki temu można pofantazjować? Nie wiem w sumie. W każdym razie, nie wiem dlaczego, ale
ze wszystkich dziewczęcych postaci z Harry'ego najbliższa mi jest Lily. Taka niewinna, słodka i bezbronna
się mi wydaje. I chociaż w książce pojawia się rzadko i to jako duch czy echo, to jednak… Jest mi strasznie
bliska.
To tyle, jeśli idzie o mój wywód.
Miłego słuchania.

Kategorie
Awatary

My new awatar

Witajcie.
Przy okazji stawiania Windowsa Grześkowi na laptopie przy pomocy oka Dawida, jakkolwiek to brzmi, wpadła
mi wena na to, by wrzucić Wam tą piosenkę. 🙂 Co prawda ona ma nic wspólnego z windowsem, ale piosenka
jest ładna. 🙂
Jej tytuł to Yes, a wykonawca Milk Inc, na wokalu Linda Mertens, gdyby to kogoś tak szczegółowo interesowało.
🙂
Pozdrówki.
A.

Kategorie
Awatary

My new awatar

Witajcie.
Orzy okazji testowania youtube'a, który się bardzo dobrze sprawdza, ukłon w stronę Dawida i wielki szacun.
🙂
W awatarze Enya – Echoes In Rain. Jestem ciekawa, co powiecie. Ja Enyę uwielbiam i chyba zawsze uwielbiać
będę. 🙂
Pozdrawiam.

Kategorie
Znalezione, podesłane

Świadectwo, które mnie ujęło

Witajcie.
To chyba przez wczorajszą rozmowę z Dawidem. Nieważne. W każdym razie, kiedyś koleżanka podesłała mi
tekst, który ona sama od kogoś dostała. Chciałabym się z Wami nim podzielić. Ciekawa jestem Waszych refleksji,
opinii. Zapraszam do dyskusji.

Bóg często milczał – właściwie to tylko milczał. Jedna wielka cisza, która nie dawała mi spokoju. Do tego odczucie braku Boga, totalny brak obecności Boga – ciemność. Rozpacz. Doświadczyłam obecności Boga w … nieopisanym cierpieniu własnego dziecka.
Doświadczyłam obecności Boga w nieopisanym cierpieniu własnego dziecka.
Pewnego dnia okazało się, że po raz drugi jestem w ciąży. Na świecie był już synek Maciuś w wieku 2 lat i wkrótce miał mieć siostrzyczkę. Z radością oczekiwałam narodzin córeczki mimo, że mąż oddalał się ode mnie już od jakiegoś czasu i żył własnym życiem.
Cała ciąża przebiegała wzorowo, jednak poród był nagły, nieoczekiwany w 36 tyg. ciąży. W czasie porodu doświadczyłam potwornej samotności, która, jak się okazało, była
wstępem do tego, co mnie czekało. Od pierwszych skurczy czułam, że coś będzie nie tak i bardzo bałam się zostać sama. Mąż, mimo moich błagań przez płacz, zostawił mnie samą w szpitalu. I już tak pozostało – zostałam sama z 2 małych dzieci – jednym w szpitalu, a drugim u babci.
Łucja urodziła się o godz. 0:07, 1 stycznia. Córeczka otrzymała 10 w skali Apgar, była wydolna i prawidłowo reagowała, jednak … jej skóra nie była normalna. Lekarze
i personel nie mieli pojęcia, z czym mają do czynienia. Aż do rana konsultowano telefonicznie jej przypadłość z różnymi klinikami w Polsce. Następnego dnia ustalono przewiezienie córeczki do kliniki dziecięcej w dużym mieście. Łucja pięknie ssała pierś i reagowała normalnie. Przewijanie sprawiało jej ból jednak wystarczyło, że słyszała mój głos i natychmiast uspokajała się. Przed wyjazdem do kliniki na moją prośbę Łucja została ochrzczona.
Po 2 dniach pobytu na patologii noworodka postawiono diagnozę – Collodion Baby – ciężka postać rybiej łuski arlekinowej. Choroba genetyczna bardzo rzadko występująca. Dziecko, poza chorobą skóry, jest normalne, pielęgnacja jest bardzo trudna, kosztowna i pracochłonna, ale nie niemożliwa. Po tygodniowej obserwacji miałyśmy pojechać do domu. Po dwóch dniach Łucja poczuła się gorzej i nagle przestała oddychać. Diagnoza – zapalenie opon mózgowych i błyskawiczny transport do kolejnego szpitala na oddział neuroinfekcji. Diagnoza – dziecko najprawdopodobniej nie przeżyje i bardzo cierpi.
Walka trwała około 1,5 miesiąca – Łucja przeżyła, co bardzo zadziwiło wszystkich
lekarzy.
Zapalenie opon jednak spowodowało wodogłowie. Łucja musiała mieć codziennie punkcję w ciemiączko – bez znieczulenia, bo… nie ma innej możliwości (a nas, zwykłych ludzi, boli czasem pobranie krwi). To był dopiero początek… Potem była sepsa. Z Łucji uchodziło życie w cierpieniach. Lekarze liczyli jej czas w godzinach. Łucja… przeżyła, jednak pojawiły się kolejne powikłania pochorobowe – porażenie mózgowe czterokończynowe i padaczka. Przez leki skóra z dnia na dzień ulegała koszmarnemu pogorszeniu, przez co ryzyko wszelkich zakażeń niebezpiecznie wzrastało, a leki przecież trzeba było podawać – istne błędne koło. Gronkowiec zaatakował całe ciało. Ciało ropiało i zaczęło po prostu gnić, odpadały całe jego kawałki, a na wszystkich zgięciach były rany do kości. Koszmar nie do opisania i nie do pojęcia. Nie jestem w stanie wyobrazić sobie, jakich cierpień doświadczało moje ukochane dziecko. Cały szpital płakał nad Łucją.
Moja samotność przy łóżku szpitalnym sięgnęła dna. Kolejny raz jej życie liczono w godzinach. W ten dzień po raz pierwszy zapytałam: – Boże, gdzie jesteś?
Zawsze byłam osobą mocno wierzącą i całe życie chciałam i starałam się być blisko Boga. Od dnia narodzin córeczki przyjęłam jej chorobę, nie pytając "dlaczego, Boże?" Zaufałam Bogu. Tego dnia w obliczu niewyobrażalnego cierpienia, stojąc kompletnie bezradnie nad dzieckiem, po raz pierwszy spytałam: – Boże, gdzie jesteś? Nie zostawiaj mojego dziecka!
Atakowały mnie myśli podważające dobroć i miłość Boga. Z wszystkich sił broniłam się przed odrzuceniem Boga. Prosiłam tylko o jedno: – Daj odczuć swoją obecność, nie daj tak strasznie cierpieć Łucji! Płakałam z bezsilności, a w duszy wyłam, patrząc na to cierpienie. Od tamtej pory rozpoczął się mój nieustanny dialog z Bogiem.
Co mam robić? Czy ona musi tak cierpieć? Jak długo będzie cierpieć i jak bardzo? Czy za słabo wierzę w cud, że on się nie staje? Czy za mało lub źle się modlę? Jak mam prosić? Co mam zmienić w sobie? Czy moje grzechy zabijają moje dziecko? "Umówiłam" się z Bogiem, że ja będę robić wszystko, co w mojej mocy jako człowiek, a resztę zawierzam Jemu wbrew wszystkim złym myślom, jakie mnie atakują i chcą odciągnąć od Boga.
Łucja wbrew medycynie i wszelkiej nauce przeżyła atak gronkowca, ale czekało ją jeszcze wiele…
O mojej córeczce można by napisać książkę – zresztą była przedmiotem zainteresowania wielu lekarzy i studentów medycyny, a także tematem kilku prac naukowych. Postaram się streścić Jej życie.
Przez prawie rok od narodzin nie udawało się wstawić zastawki w związku z wodogłowiem, ponieważ co chwilę miała nowe najdziwniejsze infekcje – tak więc punkcje przez ciemiączko były codziennie! Infekcje osłabiały Ją, ale jakimś cudem nie zabijały, choć teoretycznie każda z nich powinna. Jak kiedyś stwierdzono, w Jej żyłach płynęło więcej Vankomycyny niż krwi. Było kilka operacji neurochirurgicznych – wszystkie nieudane przez problemy ze skórą.
Lekarze mieli nie lada wyzwanie i głowili się wielokrotnie, jak Jej pomóc. Pielęgniarki wykazywały się mistrzowskimi umiejętnościami, wkłuwając się w żyły przez skórę kolodionową, a żyły pękały często – zniszczenie przez leki. Przynajmniej raz w tygodniu!!! Z powodu komplikacji informowano mnie o zagrożeniu życia i przygotowywano na pożegnanie z dzieckiem. Łucja przestała być kontaktowa, oduczyła się ssać – konieczna była sonda, a w wyniku nawracających zapaleń oskrzeli – zmiana sondy na gastrostomię. Była zupełnie bezwładna. Zatrzymała się na rozwoju noworodkowym. Przestała płakać, cierpiała w milczeniu, czasem piszczała z bólu. Lista schorzeń powiększała się: prawdopodobna utrata wzroku, poważne problemy z oddychaniem, ropnie na mózgu… A Ona ciągle wszystko znosiła i jakimś cudem … żyła. Żaden z lekarzy nie rozumiał dlaczego i jakim cudem znosiła to wszystko.
Przeżyła jeszcze dwie sepsy !!!
Całe życie spędziła między kliniką na oddziałach neurochirurgii i chirurgii a neuroinfekcją w innym szpitalu. Większość życia była na OIOM-ach. Świeże powietrze znała z uchylonego okna lub momentu przenoszenia jej z budynku szpitala do karetki. Okresowo mieszkałam z Nią lub co drugi dzień dojeżdżałam 120 km do szpitala – musiałam jeszcze sama wychowywać brata Łucji, Maćka, który miał dopiero 3 latka.
Boże, jak być z obojgiem dzieci, nie krzywdząc żadnego z nich, gdy każde jest gdzie indziej i mnie potrzebuje? Boże, musisz dać mi siłę. To była moja nieustanna modlitwa.
Gdzie był Bóg? No właśnie… mój dialog ze Stwórcą nie ustawał. Byłam namolna, upierdliwa, uparta. Żądałam odpowiedzi na pytania i zrozumienia niezrozumiałego. Żeby dobrze zadać Bogu pytanie, trzeba mieć wiedzę. Szukałam, czytałam, pytałam, modliłam się, modliłam się i rozmyślałam, rozmyślałam, rozmyślałam. Prowadziłam z Bogiem nieustanną dyskusję – przy łóżku dziecka, w podróży, w kaplicy, przed zaśnięciem, po przebudzeniu, w płaczu, w ciągłej samotności. Prowadziłam dyskusję – kłótnie na argumenty. Nigdy nie negowałam miłości i dobroci Boga. Szukałam zrozumienia sytuacji.
Boże, czy czasem nie przeceniłeś moich możliwości? Czy aby wiesz, co dałeś mi do udźwignięcia? Czy ja się do tego nadaję? A Łucja … ile jeszcze cierpienia? A Maciuś – on też zagubiony w rodzinnej tragedii.
Im bardziej pogłębiałam wiedzę teologiczną, tym nowszych używałam argumentów w "sprzeczkach". Łapałam Boga za słowa i oczekiwałam wytłumaczenia, wyjaśnienia. A im mniej rozumiałam tym głębiej szukałam odpowiedzi. W efekcie dostrzegałam swoje braki w wiedzy teologicznej na temat … własnej wiary. Chcąc się dobrze "wykłócić" z Bogiem i "wynegocjować" własne
zdanie i racje chciałam być dobrze przygotowana. Jeżeli miałam być dobrze przygotowana, to musiałam mieć wiedzę i argumenty w garści. Idąc do Kaplicy szpitalnej czułam się, jakbym szła do sądu na rozprawę z Bogiem w sprawie o zasadność sensu cierpienia niewinnego dziecka.
Bóg często milczał – właściwie to tylko milczał. Jedna wielka cisza, która nie dawała mi spokoju. Do tego odczucie braku Boga, totalny brak obecności Boga – ciemność. Rozpacz. Prowokowałam Boga do reakcji, do odpowiedzi, do wytłumaczenia. Przyjmuję Boże wszystko, co dajesz, tylko daj to zrozumieć !
Na mojej drodze stawało kilka osób które zniechęcały mnie do wiary w Boga – bo gdzie jego miłość ? Byłam wyśmiewana za ślepe zawierzenie w Boga, który nie reaguje i przyzwala na taki koszmar. Byłam namawiana do uśmiercenia Łucji – bo po co to ciągnąć – a ja uparcie odpowiadałam, że to Bóg zadecyduje o Jej odejściu. Ja robiłam co mogłam, lekarze też, a reszta należała do Boga.
Pewnego dnia, gdy kolejny raz byłam atakowana za wiarę w Boży plan (którego, cholera, ciągle nie pojmowałam) zabrakło mi argumentów i z moich usta SAME padły słowa: "Co dla zmysłów niepojęte, niech dopełni wiara w nas".
To nie ja mówiłam, to był mój głos, ale nie ja to wypowiedziałam. Te słowa zamknęły usta ludziom, którzy podważali moją miłość do Boga w obliczu cierpienia dziecka. Do końca dnia nie mogłam wyjść ze zdumienia po tym, co się stało i nie umiałam sobie przypomnieć, kiedy wypowiada się te słowa.
W niedługim czasie po tym zdarzeniu był kolejny "zwykły" dzień. Łucja cierpiąca, ja obok z pędzącymi myślami, w poczuciu totalnego osamotnienia, niewyspana, chyba głodna, koszmarnie zmęczona, poczucie bezradności dobijające resztki mnie.
I wtedy nagle tak po prostu doświadczyłam obecności Boga!!! Żadne tam ekstazy i wizje – tylko realne poczucie obecności Jezusa z nami w izolatce. Tak jakby Jezus siedział na taborecie z drugiej strony łóżka Łucji – w milczeniu. Ja z jednej strony, a ON z drugiej. Nagle wszystko stało się jasne – Jezus cały czas był, towarzyszył nam w MILCZENIU ! Siedział przy Łucji na tym swoim szpitalnym taboreciku i … BYŁ. Po prostu był w milczeniu. Jezus dał mi do zrozumienia, że od początku był obecny w Łucji, w Jej chorobach i cierpieniu. Cały czas współcierpiał razem z Nią.
Od tamtej pory moje rozprawy sądowe z Bogiem zmieniły swój charakter. Uznałam, że widocznie nie jest mi dane wszystko zrozumieć tu na ziemi. Z całą mocą uznałam małość własnego rozumu i pojmowania, a przyjęłam nieomylność Bożą i majestat. Czy potrafię kochać Boga, nic nie rozumiejąc? Czy potrafię zaufać "w ciemno"? Teraz towarzyszyła mi modlitwa za siebie o umiejętność przyjmowania tego, co czeka Łucję. O moją wiarę, aby nie upadła. Walczyłam o wiarę, gdy Boga nie czujesz, gdy Bóg milczy, gdy poczucie osamotnienia doprowadza do szału. Wierzyłam "na ślepo", nic nie rozumiejąc, nie znając odpowiedzi na najważniejsze pytania o sens cierpienia,gdy Bóg po tym zdarzeniu nadal milczał i nie dawał odczuć swojej obecności.
Łucja zmarła w momencie i w sposób, w jaki nikt się nie spodziewał. Odchodziła w spokoju, powoli, przez parę dni. Miała prawie 3 latka. W tych dniach nie cierpiała! Chyba jedyne takie dni w Jej życiu!!! Była podłączona do respiratora. Miałam zaszczyt towarzyszyć Jej do ostatniego uderzenia serca, które powoli gasło. Towarzyszył mi cały personel OIOM-u z ordynatorem na czele.
Dlaczego Jej życie było właśnie takie? Dlaczego w sposób niewytłumaczalny żyła o 3 lata "za długo"? Po co było Jej życie w postaci w jakiej było? Dlaczego znosiła niewyobrażalne cierpienia, których nie powinna była przeżyć? Jaki był sens i cel Jej cierpienia?
Nie poznałam odpowiedzi na te pytania, jednak dyskusje z Bogiem utwierdziły mnie w miłości do Niego. Bóg nie dał mi gotowych odpowiedzi – za to objawił, że trzeba mu zaufać, bo nigdy nas nie zostawia. Po prostu nie wszystko wiemy. Moja wiara "na ślepo" stała się nie do przebicia przez krytyków.
W pewną wigilię Bożego Ciała przyśniła mi się córeczka – zostało mi pokazane, jaka jest szczęśliwa w niebie – tego nie da się opisać, to nieopisywalne po ludzku. Jednocześnie Bóg dał mi do zrozumienia, że już więcej córeczka mi się nie przyśni – tylko ten jeden raz, wyjątkowo. Dlaczego? Nie wiem, nie rozumiem. Bóg wie, co robi. Teraz z Maćkiem modlimy się do naszej Łucji i prosimy o opiekę, a Ona opiekuje się bratem. Dziękujemy Bogu za Jej życie. Teraz bardzo musimy się starać, abyśmy spotkali się z Nią kiedyś w niebie.
Z całym przekonaniem świadczę, iż: W najtrudniejszych cierpieniach najgorsze, co człowiek może zrobić, to odwrócić się od Boga – obrazić się, przekląć go, znienawidzić, zamknąć się na Niego. Ze złości i buntu odwrócić się i odejść. Ostentacyjnie i z premedytacją wyrzucić Jezusa za drzwi swojego życia.
Lepiej się z Bogiem pokłócić, niż Go odrzucać. Z Bogiem trzeba rozmawiać, rozmawiać, rozmawiać, zamęczać pytaniami jak dziecko rodzica. Prosić o mądrość, siłę, pokorę.
Mamy problem z uznaniem, iż nasz rozum jest często za prymitywny na pojęcie zamysłów Bożych, a cierpienie jest TAJEMNICĄ.
Jestem osłem – nieciekawym, burym, wkurzającym swoją upartością wiary w Boga mimo wszystko.

Pozdrawiam.

Kategorie
Co tam u mnie

Urodzinowo

Witajcie.
Wreszcie by się przydało coś tu skrobnąć, z racji, że dawno nic nie było. Zatem u mnie nic ciekawego.
Dzisiaj urodzinowo, od rana masa życzeń się sypie, nie nadążam czytać, odpisywać i tak dalej, ale i tak
wszystkim, co pamiętają i pamiętali serdecznie dziękuję. 🙂
A poza tym? Poza tym to nic ciekawego. Od kilku dni, właściwie od przedwczoraj powróciłam do mojego porzuconego
projektu pisarskiego, bo wena mi wróciła, także mam nadzieję, że coś z tego wyjdzie i wreszcie napiszę
coś kolejnego. 🙂
To chyba tyle ode mnie. W pracy mi się pozmieniało, mam nowego opiekuna baz danych, notabene młodszego
ode mnie o rok i trzy miesiące, co mnie niesamowicie bawi, ale dzięki temu przynajmniej jest na luzie.
A zwłaszcza, gdy dostajętekst, cytując: "Masz zajebisty głos, Andzia". Bo mu wysłałam linka do mojego
kanału na yt. 🙂 On w ogóle ma w domu sprzęt do nagrywania, anwet mnie zaprszał i powiedział, że gdybym
miała jakiś pojemnościowy mikrofon, to ejszcze lepiej bym nagrywała, skoro z tableta mam czysty głos.
Ech, te marzenia o dobrym sprzęcie do nagrywania… Kosztowne to, a tu ani grosza do odłożenia. A i nie
tylko covery bym przecież nagrywała, bo i moje teksty i muzykę by się do tego podkładało… Lubię takie
rzeczy.
No dobra, dość ode mnie.
Trzymajcie się i do następnego.

EltenLink