Ostrzegam, wpis długi. Nawet nie wiem, czy nadający się do tej kategorii, ale myślę, że częściowo tak.
🙂
Witajcie!
Podejmuję wyzwanie (mało brakowało, a napisałabym wyznanie, ale już poprawiłam) rzucone przez Małgosię i postaram się napisać, co mnie uszczęśliwia, choć nie będzie to wcale proste, głównie dlatego, że ostatnio jest mało rzeczy, które mnie uszczęśliwiają w pełni. Znaczy inaczej. Może nie jest ich mało, ale uszczęśliwianie się w samotności nie jest wcale fajne.
Na początek jestem niesamowicie szczęśliwa, gdy komuś pomagam i wiem, że ta pomoc, chociaż w najmniejszym stopniu, przynosi efekty. Nieważne, że małe, ale jednak efekty. To strasznie motywuje do działania i wiadomo wtedy, że człowiek nie jest bezużyteczną skorupą, że się tak wyrażę.
Po drugie muzyka. Muzykę kocham, uwielbiam, szaleję na jej punkcie i nie wiem, co tam jeszcze. Kocham śpiewać, grać, jak mam taką możliwość, chociaż grajek ze mnie marny. Naprawdę, nie żartuję. Bo ja to ani nie mam słuchu absolutnego, ani niczego takiego, a przez to, że w szkole miałam dużo innych zajęć, nie mogłam się skupić na graniu, a w Owińskach szkoły muzycznej nie było, a szkoda. Podejrzewam, że zniosłabym te wszystkie solfeże, te wszelkie teoretyczne rzeczy, ale przynajmniej miałabym coś z tego. Teraz po latach, naprawdę, chciałabym się nauczyć takiego, wiecie, profesjonalnego grania na pianinie, a nie tylko w taki sposób, że gram, jak mi ktoś rozpisze akordy (i to jeszcze nie w nutach, których nie pamiętam, choć kiedyś umiałam nuty brajlowskie), ale właśnie tak akordowo, typu C-Dur, D-Dur i tak dalej. Bo już na tyle pianino znam, że mi jak ktoś powie dany akord, to go zagram, a jak nie znam jego układu w klawiszach, to jak mi ktoś pokaże daną kombinację, to zapamiętam i zagram, jeśli poćwiczę. Ale naprawdę, kocham grać mimo wszystko i śpiewać. Śpiewać szczególnie. A granie w połączeniu ze śpiewem daje mi w ogóle satysfakcję, bo wtedy się wyciszam, uspokajam, odstresowywuję (to ciekawe, że Word Nie zna tego słowa. Czy w ogóle takie w języku polskim istnieje?). I nie obchodzi mnie, co się dzieje dookoła, ale jak sobie brzdąkam i śpiewam do tego, wtedy jestem naprawdę happy. 🙂
Uwielbiam też słuchać muzyki. Różnych gatunków, ale głównie chyba jakieś bardziej takie spokojne klimaty, chociaż rockiem czy metalem, ale dobrym metalem i dobrym rockiem, również nie pogardzę. Pop, oczywiście,
też bardzo lubię, reggae czasami posłucham… W zasadzie wszystko, oprócz techna i jazzu. O, jazzu nie znoszę z całego serca mojego. Co tak jeszcze do muzyki. Jako, że moich ulubionych wykonawców śledzę, w sensie takim, że monitoruję, czy mają w zamiarze wydać coś nowego, czy też nie, to strasznie jestem szczęśliwa, gdy ktoś, kogo uwielbiam, wyda coś nowego. Na przykład taka Enya. Jak dwa lata temu prawie, bo w listopadzie, dwudziestego, minie dwa, wydała album Dark Sky Island, to uwierzyć nie mogłam, a byłam tak szczęśliwa, niesamowicie przeszczęśliwa, że mogłam w tamtym okresie chyba góry przenosić. 😀
Strasznie też przeżywam, jak komuś z moich ulubionych artystów, bądź generalnie lubianych, coś się przydarzy. Śmierć Chestera Benningtona przeżyłam strasznie emocjonalnie i jeszcze tydzień po tym, jak się dowiedziałam o tym, że popełnił samobójstwo, nie mogłam się pozbierać. Naprawdę, strasznie mną to wstrząsnęło i jakoś nie umiałam sobie z tym poradzić, ale w końcu chyba zaakceptowałam fakt, że już go nigdy nie usłyszę i że już nigdy nie zaśpiewa. No, ale dość o rzeczach smutnych, bo miało być o rzeczach, które mnie uszczęśliwiają, ale jakoś tak zeszło na tych wokalistów i w ogóle na muzykę ogólnie, no to o tym napisałam. 🙂
Kolejna rzecz, to (oczywiście, jakbym mogła o tym nie napisać) pisanie, tworzenie, jak zwał, tak zwał. Wszystko. Zależy to głównie od dnia, nastroju, pomysłu, weny i tak dalej, ale generalnie pisuję wszystko to, co potrafię i uważam, że jakoś tam mogę. 🙂 Opowiadania, wiersze, kiedyś pisałam piosenki, nawet napisałam jeden, jedyny w życiu psalm responsoryjny – o, kolejne słowo, którego Nie zna Word (chyba tak się nazywają te psalmy, co się na Mszach śpiewa), książki, właściwie powieści, krótsze lub dłuższe. No wszystko. I wiem, że nie raz jest tak, że mam jakieś projekty, których zwyczajnie nie kończę, z różnych przyczyn, ale z reguły staram się tego unikać, gdyż wychodzę z założenia, że jak coś piszę, to nie po to, żeby to porzucić. Wiem, pewnie zaraz ktoś napisze, że na przykład takiego fanficka o Lily Evans porzuciłam. Nieprawda, ja tego nie zrobiłam, po prostu na razie brak mi pomysłów na niego, a uwierzcie, też strasznie żałuję, bo Lily Evans to jedna z moich ulubionych postaci z Harry'ego, mimo że pojawia się tak rzadko i to tylko albo jako widmo, albo we wspomnieniach poszczególnych bohaterów, albo jeszcze inaczej. Może też dlatego tak strasznie ją lubię, że można sobie pofantazjować trochę, opierając się oczywiście na tym, co już wiadomo z książek.
Poza tym, tak do pisania wracając, bardzo lubię pisać listy. Może niekoniecznie mnie one uszczęśliwiają, ale dają mi dużą satysfakcję i na pewno przynoszą ulgę. Bo, widzicie, listy, przynajmniej elektronicznie, piszę tylko i wyłącznie wtedy, gdy:
A. Jestem z kimś pokłócona i chcę przelać wszelkie emocje, które mam z tą osobą związane, wtedy właśnie wyrażam to w listach do tej osoby, wiedząc, że ona i tak tego nie przeczyta, a nawet jeśli tak, to w długiej, bardzo długiej i odległej przyszłości;
B. Kiedy nazbiera się tyle faktów z mojego życia, które chcę komuś opowiedzieć, a inaczej nie umiem, jak właśnie w formie jako takiego listu.
Tak a pro po listów, pisałam też listy w trudnym okresie swojego życia, do osoby, na której mi ogromnie zależało. I naprawdę, pisałam każdego dnia. Może mnie to nie uszczęśliwiało, nie, na pewno mnie to nie uszczęśliwiało, ale przynosiło mi pewnego rodzaju ulgę, bo tak naprawdę, tylko w trakcie tego pisania mogłam wylać wszelkie emocje, które mi wtedy towarzyszyły.
Jestem też strasznie szczęśliwa, gdy uskuteczniam korespondencję papierową. Naprawdę. Wydawać by się mogło, że w dzisiejszych czasach, wiecie, w dobie internetu, wszelkich laptopów, tabletów, smard fonów i tak dalej, ta umiejętność zanika. Pewnie i tak, ale ja na przykład uwielbiam dostawać listy. Uwielbiam wyciągać ze skrzynki kopertę, rozrywać ją i wyciągać zapisane brajlem kartki. Uwielbiam też odpowiadać na ową korespondencję, czekać na odpowiedzi, niecierpliwić się, oczekując i uwielbiam, wręcz kocham tą ciekawość, gdy zastanawiam się, co będzie w treści danego listu, kiedy go w końcu otworzę i zacznę czytać. Możecie mi wierzyć lub nie, ale to jest strasznie, strasznie emocjonujące. Zresztą z paczkami mam podobnie, ale z listami to dużo bardziej się ujawnia. 😀
Poza listami, to oczywiście wszelkie dzienniki, pamiętniki. Teraz nie, bo w zasadzie nie mam, o czym pisać, ale w latach szkolnych, podstawówka, gimnazjum, liceum i policealna, pisałam takie dzienniki. Z reguły tyczyły się one ogólnie faktów z mojego życia, ale pod tym wszystkim jednak były jakieś takie główne osoby, o których w tych moich dziennikach się pisało i zazwyczaj, gdy je pisałam, to z myślą o konkretnych osobach, chyba dlatego, że tak mi było łatwiej. Ale to też mnie strasznie uszczęśliwiało, mimo że nie rzadko pisałam tam o rzeczach bardzo, bardzo nieprzyjemnych. Ale bardzo miło jest po latach wracać do tych zapisków i uśmiechać się przy czytaniu niektórych fragmentów. Naprawdę, to jest strasznie przyjemne. Bardzo z tego tytułu lubiłam bloga na Klango, mimo że (w pół procencie trafiło się kilka komentarzy, do dziś nie wiem, przez kogo zainicjowanych), które trochę mnie demotywowały, chociaż wtedy bardziej się wkurzałam. Ale uwielbiałam dzielić się z ludźmi tym, co się u mnie dzieje, w sumie od zawsze byłam człowiekiem otwartym i komunikatywnym.
Co do opowiadań i powieści, to piszę chyba wszystko to, o czym mam pomysł lub wenę, żeby pisać. I choć nie uważam się za super świetną pisarkę, bo robię jakieś drobne błędy, jak chyba zresztą każdy, to mimo wszystko strasznie mnie to satysfakcjonuje. A jestem szczęśliwsza jeszcze bardziej, gdy wiem, że innym moje jakieś dzieło się podoba i naprawdę widać, że tak jest, że nie mówią, że im się podoba, a tak naprawdę uważają to coś za tandetę, ale że naprawdę, z czystym sumieniem, mogą takie osoby przyznać, że tak, podoba im się i chcą, na przykład, żebym kontynuowała ów tekst dalej, jeśli nie jest skończony. Ale, co może część osób wie, a część nie, w wielu moich tekstach jest jakaś cząstka mnie. Mała, bo mała, ale w każdym opowiadaniu zawsze. Jakoś nie potrafię pisać o kimś lub o czymś, nie opierając się na tym, co się wydarzyło w moim życiu lub w życiu kogoś u ludzi z mojego otoczenia. Uwielbiam pisać też o czymś, co chciałabym, żeby się kiedyś wydarzyło, widać to szczególnie w kryzysach różnego typu. Przykładowo: chcę się z kimś strasznie, naprawdę bardzo mocno zobaczyć, ale wiem, że nie mogę, więc, żeby sobie ulżyć, piszę jakieś krótkie bądź dłuższe opowiadanie. I to też mnie uszczęśliwia, naprawdę. Jeśli mam tylko ciszę i spokój i jeżeli mogę się skupić na tym, co kocham, to naprawdę, czuję się bardzo szczęśliwa, gdy mogę pisać, a wena i pomysły mi się nie kończą. Wtedy mogę pisać, pisać i pisać do woli. A broń Boże, niech mi ktoś tylko przeszkodzi, to mam ochotę go wtedy udusić. 😀
Spotkania z przyjaciółmi, w ogóle z ludźmi. Uwielbiam się spotykać z ludźmi, w ogóle poznawać nowych ludzi i strasznie jestem szczęśliwa, gdy mam ku temu takową okazję. Akurat dzisiaj, tak się złożyło, że zadzwoniła do mnie dziewczyna, która przeprowadzała wywiad na temat echolokacji, a rozmawiało nam się tak fajnie, luźno i w ogóle sympatycznie, że nawzajem zapisałyśmy sobie nasze numery telefonów i stwierdziłyśmy, że jak się uda, to spotkamy się może w niedalekiej przyszłości na jakiejś herbatce, żeby się jakoś bliżej poznać. 🙂 to się nazywa zawierać nowe znajomości. 🙂 Ale też uwielbiam się spotykać z przyjaciółmi, a z kolei nienawidzę, wręcz nie znoszę rutyny. Spotkania z przyjaciółmi zawsze mnie uszczęśliwiały i uszczęśliwiają, zawsze po takich meetingach jestem jakby nowonarodzona i mam energię na kolejny, piekielnie nudny tydzień, żeby jakoś go przetrwać. 🙂
Tym akcentem chyba kończę to moje skrobanie, bo normalnie wpis godny z serii moich krótszych opowiadań, a to chyba zły objaw. 😀
Trzymajcie się wszyscy, pozdrawiam Was bardzo, bardzo serdecznie, mam nadzieję, że Was nie zanudziłam. 🙂
A. J.
Uwaga! Aktualizacja. Wczoraj wieczorem, leżąc już i prawie zasypiając, uświadomiłam sobie, że nie napisałam tu o dwóch rzeczach, więc przydałoby sięzrobić aktualizację tego mojego referatu. 🙂
Książki. Nie wiem, jak mogłam nie napisać o książkach. Kocham czytać, w ogóle strasznie jestem szczęśliwa, jak mogę przeczytać cokolwiek, nawet jeśli to jest jakiś artykuł z jakiejś gazety. Wczoraj na przykład właśnie, czytałam artykuły z "Teraz Rock", które naprawdę mnie interesowały. Niewiele ich było, bo chyba trzy, ale jednak coś poczytałam. Uwielbiam też wracać do książek, które przeczytałam już kiedyś. Strasznie świetnie się przy tym bawię, bo po pierwsze śmieję się
ze scen, które są zabawne, chyba nieodmiennie, a po drugie, odkrywam bohaterów, ich wizerunek, psychologię na pewno. W ogóle strasznie jestem szczęśliwa, gdy czytam jakaś książkę i odkrywam psychikę bohatera, a raczej staram się to robić, bo nie potrafię chyba wyciągać aż takich wniosków, jak Dawid czy Kuba. Ci to urodzeni psycholodzy. 😀 Ale i tak lubięten moment. No i oczywiście strasznie jestem szczęśliwa, gdy czytam coś nowego, interesującego, co może mi dać i trochę rozrywki i czegoś mnie nauczyć. Właśnie, a pro po książek, muszę skończyć "Stulatka, który wyskoczył przez okno i zniknął". 😀 Ej, poważnie jest taka książka, zresztą
strasznie przesycona humorem, wręcz komediowa. jak nie czytaliście, polecam, chociaż sama jej nie skończyłam jeszcze. 😀 Czytanie też mi pomaga się odstresować, wiecie, zapomnieć o problemach. Bo jednak to jest to, co napisałam w którymś z wpisów o aspekcie piękności życia, że czytanie książek to jeden z tych aspektów. Trudno się z tym nie zgodzić. Mnie to nie dość, że odstresowuje (o, teraz by chyba Word się ze mną
nie kłócił, że nie zna tego słowa, bo tak się chyba poprawnie to pisze. :D), ale też jak wciągnę się w historię jakiegoś bohatera, to nie mogę się oderwać od akcji, bo jestem ciekawa, co będzie dalej. A potem się
człowiek dziwi i narzeka, że niewyspany. 😀
Rysowanie. To kolejna rzecz, która mnie uszczęśliwia. Powiecie, że jestem nienormalna? Ale rysowanie naprawdę mnie nie dość, że uszczęśliwia, to jeszcze odpręża. Kocham rysować i żałuję, że teraz nie mam ku temu sposobności. A mnie naprawdę niewiele trzeba do szczęścia, ttylko kartki, jakaś, nie wiem, rysownica, do tego kredki, najlepiej świecowe, chociaż wiem, że się po nich ręce brudzą i do dzieła. Domki, kwiatki, słoneczka i inne wytwory wyobraźni naprawdę mogę rysować, kolorować. W sumie pokochałam to dzięki mojej pani od plastyki z Owińsk, do której popołudniami chodziłam na kółko plastyczne i potrafiłam wpadać w taki rysunkowy stan, że jak już przychodziło do tego, żeby kończyć, to wcale nie miałam ochoty. Trzeba by było do tego wrócić. W sumie, będę bardzo szczęśliwa, jeśli mi się to uda kiedyś. 🙂 Naprawdę.
No i na koniec, już teraz chyba naprawdę, to… jak nazwać tę rzecz? Dźwiękowość? Nie mam odpowiedniego słowa. W każdym razie uwielbiam łączyć dźwięki z tekstem. Nie wiem, nakładać muzykę na tekst, który czytam lub ktoś czyta, dodawać do tego inne dźwięki i bawić się takimi różnymi dziwnymi rzeczami. Jak mam wenę, to też, żeby się uszczęśliwić, bawię się czymś takim. I wiecie, jaka przy tym jest frajda, a potem satysfakcja? Ktoś powie, że żmudna robota, zwłaszcza, gdy tekstu jest dużo. No może i tak, ale naprawdę, świetne to jest, gdy człowiek przy tym się zastanawia, co nałożyć na tekst i jak to zrobić, żeby nie tylko mnie się podobało, ale innym też. 🙂
Teraz chyba na serio tyle, z rzeczy, które mnie uszczęśliwiają. Mam nadzieję, że już mi się nic nie przypomni. 😀
7 odpowiedzi na “Co mnie uszczęśliwia i inne poboczne dygresje”
Jakiż piękny, długi wpis! O nie, pisanie długich wpisów bynajmniej nie jest złym objawem. Trzeba, należy wręcz, pisać długie wpisy. 😀
To świetnie, że jest tak wiele rzeczy, które Cię uszczęśliwiają.
Jeśli chodzi o muzykę, nie masz teraz jakiejś opcji, żeby chodzić w wolnym czasie do jakiejś szkoły muzycznej? Bo skoro to tak lubisz, szkoda by było naprawdę marnować, sama aż za dobrze wiem, jak to jest, jak się coś lubi, a nie można i wiem też, jaka to jest niesamowita ulga, jak już w końcu możesz.
Jak Enya wydała Dark Sky Island, to ja byłam w euforii, także na ten temat też cóś tam wiem. 😀
Słowo odstresowywuje sądzę, ze istnieje, a nawet, jeśli nie, to na tym polega rozwój języka, że się wymyśla nowe wyrażenia. Słowo responsoryjny istnieje na pewno, więc cóż, Word musi być chyba jakiegoś innego wyznania, albo coś, skoro nie jarzy.
Świetnie, że piszesz listy. To jest w ogóle bardzo fajna rzecz, ja już nie pamiętam, kiedy ostatnio to robiłam, natomiast bardzo dobrze, że ludzie jeszcze listy piszą, bo szkoda, żeby to miało tak totalnie przejść do lamusa.
A co do tych znajomości, to masz podobnie, jak moja Mamulka. Do niej dzwonią ludzie od badań opinii publicznej, od sprzedaży garnków, pomyłki jakieś, a ona sobie z tymi ludźmi pogawędki urządza, czasem to i godzinne, po których oni na ogół twierdzą: „Ale mi się przyjemnie z panią rozmawiało, ja chcę jeszcze raz”. Wywnętrzają się jej, jakieś historyjki opowiadają, no moja Mamula przyciąga ludzi i rzeczywiście fajnie się z nią rozmawia. Albo z babkami na ulicy potrafi tak stanąć i rozmawiać, kiedyś nawet z Jehowymi, wcale nie o Biblii, tylko o wychowywaniu dzieci. 😀
Hahahaha, Twoja mamula jest niemożliwa. Ja aż tak to nie, nie lubię tych wszystkich nachalnych ludzi,
ale ta dziewczyna jest naprawdę fajna. A co do mojego wpisu, jego długości, to muszę zrobić jeszcze jego
aktualizację, bo nie napisałam w nim o dwóch rzeczach, ktore mnie uszczęśliwają i w ogóle, zirytowałam
się, jak ja mogłam o tym zapomnieć. 😀 Co do szkoły muzycznej, chyba nie bardzo, bo mam pracę na głowie,
więc… nie sądzę, niestety.
Moosbish, niezwykle ciekawa teoria o tym, że Word może być innego wyznania, ale chyba z nim nie podyskutujesz,
ponieważ jest to fizycznie i technicznie niemożliwe, bo byłby to Twój monolog. 😛
Celtic1002, ja też podjęłabym wyzwanie, ale myślę, że w dużej mierze zdublowałabym poprzedników. Yyy,
teraz chyba ja wymyślam nowe słowa, chociaż nie wiem, niewykluczone, że ktoś był przede mną. Co do gry,
uważam, że do tego wcale nie trzeba mieć słuchu absolutnego. Ja tylko w dzieciństwie lubiłam rysować,
ale wiadomo, że każdy może mieć inaczej. 😀 😀
No wiem, że nie trzeba, no ale wiesz, ludziom ze słuchem absolutnym jest jednak prościej chyba. 🙂
Tomój ulubiony Twójwpis
Dlaczego? :O
Witaj. No to tak. Ja również lubię poznawać nowych ludzi i spotykać się z przyjaciółmi. Chociaż mało niewidomków znam na żywo. TO kiedyś chętnie te znajomośći poszerze. 🙂