Kategorie
Powerplaye, czyli co mi chodzi po głowie i spokoju nie daje. :)

Les Petits Chanteurs de Saint-Marc – Ave Maria, czyli się zakochałam

Kategorie
Muzyka filmowa, musicalowa

Bruno Coulias – La Nuit, czyli wszystko przez Kasię. Osobiście uważam, że to jest jeden z piękniejszych utworów, jaki poznałam

Kategorie
Powerplaye, czyli co mi chodzi po głowie i spokoju nie daje. :)

Dana McKeon – Feel the fire, czyli wreszcie znaleziona cała

Kategorie
Znalezione, podesłane

Na razie tyle, ale może w końcu znajdę całą?

Kategorie
Szczęśliwe wspomnienia

Na sygnale – odcinek specjalny

Kategorie
Szczęśliwe wspomnienia

Zapowiedź czegoś specjalnego

Witajcie.
Na początek może kilka słów wyjaśnienia.
To, co usłyszycie za chwilkę, jest prezentem urodzinowym od grupki ludzi. Chciałabym się z Wami tym podzielić,
bo wyszło im to naprawdę świetnie.
Po pierwsze: dziękuję Kasi, Kasieńce, Katarzynce, która włożyła w to najwięcej serca, wymyślając całą
koncepcję i potem robiąc wszystko, żeby to jakoś się złożyło w jedną całość.
Po drugie całej reszcie, mam nadzieję, że nikogo nie pominę. Natalii, Monice, Grześkowi, Kamilowi, Hubertowi,
Martynie, Arkowi, i dwóm syntezatorom mowy, z czego ten jeden odegrał ważniejszą rolę od drugiego. Więc
Krzyśkowi, jako Wiktorowi Banachowi i Zosi jako Rudej. 😀
Tym pozytywnym akcentem, zapraszam Was na nasygnałowy odcinek specjalny.
P.S. Jakoś tak im się złożyło, że naprawdę wysiadło mi gardło. Zrobili to nie zamierzenie, a oczywiście
wyszło tak, że gardło wysiadło. 😀
Pozdrówki.
A. J.

Kategorie
Sny

Mój cudowny sen

Witajcie.
Miałam sen. Naprawdę, miałam dziś piękny sen.
Jakoś tak się stało, że po dziesiątej rano oko mi się przymknęło. A oto, co mi się przyśniło.
Przyśnił mi się Wiktor Banach, znaczy, żeby było troszkę jaśniej, aktor, który gra Wiktora Banacha, pan
Wojciech Kuliński. Ja nie wiem jak i gdzie, ale się spotkaliśmy. Zaczęliśmy rozmawiać. Najpierw tak ogólnie,
a potem ja powiedziałam mu, że jestem zagorzałą fanką Na sygnale, że bardzo lubię jego w roli doktora
Banacha, który jest taki odważny i tak dalej, że bardzo bym chciała, żeby się wyjaśniła sprawa pomiędzy
nim a Anną i że bardzo lubię Zosię, do której się upodabniam. No i jakoś tak zeszło na to Na Sygnale,
on się tak wczuł w tego Banacha, do tego stopnia, że w pewnym momencie gzieś usiedliśmy, a on… wziął,
posadził mnie sobie na kolanach i tak mnie trzymał, jako taką małą Zosię. I to było takie piękne, że
aż w tym śnie prawie bym zasnęła. Naprawdę, było to takie słodkie, on był taki… opiekuńczy i w ogóle.
🙂
No i to tyle, jeśli idzie o mój sen. Musiałam Wam go opowiedzieć, bo inaczej nie daj Boże, by mi kiedyś
umknął i co? Nie sądzę, by tak się stało, raczej nigdy nie zapomnę o tym, co mi się przyśniło, ale…
cudne po prostu. <3
Pozdrawiam Was.
A. J.

Kategorie
Szczęśliwe wspomnienia

Przedurodzinowo, czyli… A może by tak powspominać? :)

Witajcie, Eltenowicze. 🙂
Podejrzewam, pewnie słusznie, że gdy skończę pisać ten wpis, będzie grubo po północy, ale co tam. Człowiek, jeśli ma ochotę coś napisać, to zwyczajnie musi i cieszę się, że Dawid sprawił, iż strona działa tak dobrze, dzięki czemu to, co zostanie napisane, od razu może zostać opublikowane.
Tym, dość ciekawym wstępem, przejdę do sedna sprawy.
Jak większość z Was wie, albo i nie, w sobotę są moje urodziny.
Szczerze mówiąc… Ojej, właśnie północ wybiła, jak miło. Ale już wracam do pisania. Szczerze mówiąc, gdy myślałam o tym wpisie, nie wiedziałam, jak się do tego zabrać, bo tematyka, którą sobie narzuciłam, jest dość… Hm, trudna, ale nie pod kątem trudna, bo skomplikowana, tylko trudna pod kątem wyborów.
Chciałabym Wam opisać kilka wspomnień związanych, bezpośrednio, z moimi urodzinami z przed lat. Nie będę tu opisywała w większości wypadków, ile kończyłam lat, gdy miało miejsce dane wspomnienie, bo po pierwsze, to jest mało istotne, a po drugie, myślę, że takich szczegółów akurat, stety albo i nie, ale nie pamiętam. 🙂 Po drugie, spokojnie, nie będą to na pewno wszystkie wspomnienia. Wiele jest niekompletnych, a bez sensu opisywać coś, co jest niekompletne, a niektóre, zwyczajnie, są dla mnie zbyt głębokie. 🙂
Żeby sobie życie ułatwić, zacznę może od Wrocławia. Pojechałam tam w 2016 roku, razem z Grzesiem i… to był naprawdę fajny czas. Bardzo miło byłam zaskoczona i nie spodziewałam się tego wszystkiego, co dla mnie wtedy znajomi zrobili. Mimo, że z niektórymi drogi się rozeszły, to jednak jestem im bardzo wdzięczna za wszystko i myślę, że… zawsze będę. 🙂
Po drugie… Ooojj, tu się trochę rozpiszę, gdyż należy się Wam kilka słów wyjaśnienia. Moja rodzinna pani doktor, którą z tego miejsca bardzo serdecznie pozdrawiam (kto wie, może kiedyś ktoś z jej rodziny, albo ona sama trafi przypadkiem na mojego bloga) miała taki zwyczaj, że organizowała mi urodziny w takiej… kawiarni, restauracji, ja wiem? Bardziej to chyba można nazwać kawiarnią. Pracowała tam taka pani Alicja, która zawsze mawiała, że jest Alicją z Krainy Garów. Kawiarnia, o ile dobrze pamiętam, nazywała się „Motylek”, ale i tego pewna nie jestem. Mniejsza o miejsce.
Wyglądało to na takiej zasadzie, że zbierało się tam mnóstwo ludzi, na pierwszym spotkaniu kojarzyłam może trzy osoby na krzyż, ale gdy te urodziny zaczęły sie odbywać rok w rok, z moją osiemnastką włącznie, to potem już kojarzyłam więcej osób. Naprawdę, uwierzcie mi, nie przeszkadzało mi to, że są to ludzie, których widuję tylko na takich spotkaniach i ewentualnie gdzieś, na jakichś festynach dla niepełnosprawnych w mieście, bo na takowych też bywałam, rzadko, bo rzadko, ale jednak. Bardzo lubiłam te spotkania, lubiłam je tym bardziej, że do pewnego momentu, znaczy przez kilka lat, były one dla mnie zwyczajną niespodzianką. Nie zapomnę, jak któregoś takiego razu moja mama wieczorem założyła mi wałki na głowie. Wałki jest to coś, czego nie lubię, po prostu nie lubię, bo jak już się te włosy odpowiednio na te wałeczki nawinie, to potem się zakłada chustkę na głowę i jakoś trzeba przeżyć noc, a w takiej fryzurze naprawdę się niewygodnie śpi, bo jak się leży na tych wałkach, to ma się wrażenie, jakby one się w głowę wbijały. W każdym razie, moja mama robiła takie rzeczy tylko wtedy, jak była jakaś impreza. Wiedziałam, że skoro robi ze mną coś takiego, to następnego dnia gdzieś będziemy szły. Ale, kurczę, naprawdę, uwierzcie mi, tego, co się stało, ani trochę nie przewidziałam. Było to spotkanie urodzinowe, w porządku. Mnóstwo ludzi, OK, tego się nie spodziewałam wtedy, bo to było chyba jakoś przed urodzinami dzień czy coś takiego. Ale w momencie, gdy zobaczyłam moją nauczycielkę, panią Terenię, którą też z tego miejsca serdecznie, bardzo serdecznie pozdrawiam, to… Uwierzcie mi, brakło mi słów. Pani Teresa uczyła mnie od końca klasy pierwszej do trzeciej podstawowej. I poza Owińskami, które wspominam bardzo dobrze, to jednak okres klas 1-3 zostanie mi chyba na zawsze w pamięci, jako mój jeden z najpiękniejszych epizodów w życiu. Spotkałam też wtedy, po raz kolejny zresztą, Agnieszkę M., która jeździła ze mną do sanatorium jako moja opiekunka i z którą też bardzo bliskie miałam relacje. Ale pani Terenia, moja kochana pani Terenia, z którą nie tylko się uczyłam, ale też byłam na pamiętnych wakacjach, na których, pech chciał, się rozchorowałam, ale których i tak nie zapomnę nigdy. Mimo wszystko, mimo że pamiętam z tamtego okresu chyba tylko kuchenkę polową, bo nie pamiętam ani gdzie to było, ani ile dni… To nieważne. Ważne, że pani Tersa to człowiek, z którym mogłam zawsze porozmawiać o wszystkim. Zawsze. Już jako małe dziecko bardzo się do ludzi przywiązywałam, widzicie? 🙂
Tamtego dnia, )tak, wracam do treści właściwej wpisu) brakło mi naprawdę słów. To była jedna z tych chwil, gdy widzisz osobę, która jest ci bliska i jesteś w takim szoku, że przez pewien czas nie wiesz, co powiedzieć. 🙂 Ale, podsumowując, bardzo lubiłam te spotkania. Dawały mi one dużo radości. I dla mnie nie były ważne prezenty, których natych spotkaniach była masa. Dla mnie byli ważni ci ludzie, którzy przychodzili, choć przecież wcale nie musieli. Którzy chcieli mnie słuchać, tego jak im śpiewam, acapella, bo acapella, czasem z fałszem, bo ze stresu, ale jednak śpiewam i im to nie przeszkadzało. Którzy nawet akceptowali to, że śpiewałam z lekkim bólem gardła, bo były raz takie urodziny. I naprawdę, czułam się bardzo dobrze wtedy. Myślę, że za tamte chwile będę mojej pani Eli bardzo wdzięczna. 🙂
No i myślę, że przyszła pora na to, by opisać wspomnienie, które do tej pory mnie wybitnie bawi, choć pamiętam je bardzo mgliście, ale jednak pamiętam. Kiedyś, bardzo realnie, bo na świeżo, opisywałam je na klangowym blogu, ale że blogi klangowe umarły, to postaram się owo wspomnienie jakoś… ożywić.
Nie będę Wam mówiła, który to był rok, bo teraz tego nie pamiętam. Jednak to, co pamiętam, jest na pewno fakt, iż przyjechałam do Owińsk z takim wielkim tortem. Ten tort naprawdę był duży. No i moja przyjaciółka postanowiła, że tego torta pokroi. 😀 Tylko problem był jeden. Że… Yyy… Nóż był… yyy… za mały. 😀 Tort był duży, nóż był za mały. Ale, jak wiadomo, dla chcącego, nic trudnego. I oczywiście co? Się udało, bo jak nie my, to kto? 😀 Druga kwestia, trzeba było nalać sok. No tylko że ten karton też jakiś taki duży był, czy to dzbanek był, nie pamiętam. W każdym razie, owa przyjaciółka się… Yyy… Oblała tym sokiem. 😀 I najlepsza jest rozmowa moja i koleżanki razem z nią.
– Rozlałaś?
– Nie. Gorzej.
– Przelałaś?
– Nie, jeszcze gorzej.
– To co zrobiłaś?
Na co ona tak spokojnie:
– Oblałam się.
A my, wredne, zamiast jej współczuć, ryknęłyśmy śmiechem. I nie, nie zapomnę tego, nigdy tego nie zapomnę, bo to było wtedy naprawdę komiczne. A już to, jak kroiła tego torta tym małym nożem… Cudowne po prostu. 😀
Tym akcentem będę się chyba zbliżała do końca tego wpisu. Mam w zanadżu jeszcze jeden, może zdążę go napisać, zanim dziesiąty nadejdzie. 😀
Tym pozytywnym akcentem kończę to moje skrobanie, z nadzieją, że mnie nie zabijecie za nie. 🙂
Pozdrawiam.
A. J.
P.S. Wszystkim wymieononym osobom w tym wpisie, i bezpośrednio i pośrednio, chciałabym bardzo podziękować. Za wszystko, co dla mnie zrobiliście. Byliście niezastąpieni i… i naprawdę, jestem Wam wszystkim bardzo, bardzo wdzięczna. 🙂 <3

Kategorie
Recenzje

JBL Clip 2 – mój nowy nabytek

Kategorie
Co tam u mnie

Przeziębienie trwa w najlepsze, a ja mam… refleksje?

Witajcie.
Właśnie okazało się, jak bardzo jestem mało inteligentna. Szuokałam przycisku, zamiast zwyczajnie nacisnąć tabulator. Jakoś nie pomyślałam, że na iOS też można tak zrobić. 😀 Ale do rzeczy.
Moje przeziębienie trwa w najlepsze. Myślę, że od piątku na pewno. Ale przebadałam się, bo mój cudowny kaszel jest naprawdę niekiedy masakryczny i przeszkadza, w nocy zwłaszcza, ale daję radę. Mam nadzieję, że z każdym dniem będzie coraz lepiej.
No, a co do mojej refleksji, którą miałam… Hm, to tak sobie myślę, że czasem warto jest wspominać. Wspominać rzeczy piękne, które się kiedyś przydarzyły. Warto do nich wracać, zawsze jakoś tak się lepiej człowiekowi robi na duszy.
Tym dość nietypowym akcentem kończę. Mam nadzieję, że wybaczycie mi, iż ten wpis taki jakiś krótki i trochę bez sensu.
Pozdrówki.
A. J.

EltenLink